Gdyby 20 lat temu ktoś powiedział mu, że świat będzie zachwycać się jego ciemnym, czystym głosem o metalicznym brzmieniu i pełnym niewyczerpanej siły, Tomasz Konieczny z pewnością nigdy by w to nie uwierzył. A tak właśnie niedawno niemieccy krytycy pisali po berlińskim występie Polaka w roli Wotana w „Walkirii" Wagnera. I dodawali jeszcze, że finałowa scena jego pożegnania z Brunhildą była artystycznym triumfem.
– Nie zamierzałem być aktorem, ani tym bardziej śpiewakiem – mówi „Rz", wspominając licealne lata spędzone w Łodzi. – Dużo grałem na gitarze, choć było to takie harcerskie muzykowanie przy ognisku. Zdecydowanie bardziej pociągał mnie teatr, ale wolałem go organizować, niż występować. Zwłaszcza że w latach 80. przedstawienia robione przy kościołach miały posmak podziemnej działalności.
Kiedy nastał czas życiowych wyborów, doszedł do wniosku, że chciałby zostać reżyserem. W wieku 18 lat nie miał szans dostać się na takie studia. Postanowił poczekać, aż będzie to możliwe, i dlatego wybrał wydział aktorski łódzkiej Filmówki.
– Przygotowanie się do egzaminów wstępnych wymagało samozaparcia, ale byłem uparty – wspomina. – Bałem się sprawdzianu ze śpiewania, potrzebowałem specjalnych lekcji. Profesor Edward Kamiński, do którego trafiłem, zgodził się przygotować mnie pod jednym warunkiem: miałem równolegle zdawać do akademii muzycznej. Nie mogłem odmówić. Na te drugie studia dostałem się rok później, dlatego że wcześniej kolidowały terminy egzaminów wstępnych do obu uczelni.