Kariera między niebem a piekłem

Billie Armstrong – największy rockowy skandalista ostatnich lat.

Publikacja: 08.06.2013 01:01

Green Day, po udanym odwyku lidera Billiego Armstronga, zagra 18 czerwca w łódzkiej Atlas Arenie

Green Day, po udanym odwyku lidera Billiego Armstronga, zagra 18 czerwca w łódzkiej Atlas Arenie

Foto: AP/Eric Reed/Invision

We wrześniu 2012 r. kariera lidera Green Day osunęła się w przepaść. Nawet w rockowej branży dawno już nie było takiej afery. Podczas koncertu w Las Vegas zaćpany i pijany w sztok muzyk przerwał występ. W spektakularny sposób zniszczył gitarę i naubliżał promotorowi koncertu.

Billie nie mógł sobie wybrać gorszego czasu. Green Day szykował się właśnie do ataku na szczyty list przebojów. Zaplanował rzecz bez precedensu: nagrał trzy płyty – „iUno!", „iDos!", „iTres!", które miały się ukazywać w trzech kolejnych miesiącach na przełomie 2012 i 2013 roku, stanowiąc artyleryjskie przygotowanie przed światowym tournée. Tematem, nomen omen, były niebezpieczne ekscesy i kryzys wieku średniego. Skandal wywołał wściekłość wydawcy, basisty Mike'a Dirnta i perkusisty Tre Coola. Trzeba było się też wytłumaczyć żonie i synom.

– Nigdy nie chciałem być facetem, który zwierza się, że ma problem z narkotykami – powiedział magazynowi „Rolling Stone". – Jestem większy niż cały ten syf, w którym tkwiłem po szyję. Mam ważniejsze sprawy niż rozpamiętywanie przeszłości. Muszę zadbać o rodzinę.

Wieczór w Las Vegas był dramatyczną przerwą w wieloletniej wędrówce na rockowy szczyt. Rozpoczął ją przełomowy album „Dookie" z 1994 r. sprzedany w 15 mln egzemplarzy. Od tego czasu trio szło jak burza. W 2004 r. zespół nagrał „American Idiot". Muzyka zagrana w Woodstock stała się manifestem pokolenia, które chciało zakończenia wojen i odsunięcia republikanów. Green Day torował drogę Clintonowi i Obamie. Angażował się w najbardziej prestiżowe projekty. Jak się okazało, gonił resztką sił.

Załamanie nerwowe Armstronga zbiegło się z czterdziestymi urodzinami. Po nagraniu trzech albumów czuł się makabrycznie zmęczony.

– Nie chcę mówić, jakie brałem narkotyki, ale kiedy piłem, nie wiedziałem nigdy, gdzie się obudzę – powiedział.

Hedonistyczny styl bycia muzyków zdradzała od samego początku nazwa zespołu – Zielony Dzień.

– Od zawsze byliśmy palaczami trawki i wypijaliśmy morze alkoholu – mówi Armstrong. – Podczas ostatniej podróży, gdy zygzakiem docieraliśmy z Japonii do Anglii, musiałem brać proszki na pobudzenie i na sen. Bez nich nie potrafiłbym żyć.

Zauważył to menedżer.

– Poprosił mnie o rozmowę i powiedział: „Billie, rezygnujemy z koncertów i lecimy do domu, żebyś mógł rozpocząć kurację. Nie możesz żyć tak dalej". Przekonałem menedżera, że dokończymy działania promocyjne i wtedy zajmę się swoim zdrowiem.

Można było odnieść wrażenie, że lider Green Day wykona swój plan perfekcyjnie. Ci, którzy oglądali trio w Nowym Jorku wspominają niesamowity show, który trwał trzy godziny i złożony był z czterdziestu piosenek. Inni dodają, że Armstrong balansował na ostrzu noża.

– Czułem, że jeden krok i przekroczę granicę między normalnością a szaleństwem – mówi Billie. – Ale w Nowym Jorku, bardzo chciałem zagrać, by upamiętnić trzydziestą rocznicę śmierci mojego ojca.

Udało się, ale w Las Vegas wszystko było złe. Samopoczucie, lista artystów biorących udział w koncercie, a także lista piosenek, dostosowana do masowej imprezy.

– Byłem wściekły – mówi Armstrong. – Starałem się nie pić, żeby nie nie tracić kontaktu z rzeczywistością, niestety, spotkałem znajomego, który miał wino. Kiedy obudziłem się rano, zapytałem moją żonę, czy było bardzo źle. Odpowiedziała: „Lecisz do Oakland i idziesz na terapię".

I tym razem Armstrong postawił na swoim: zgodził się na terapię, ale w domu. Musiał przeanalizować całe życie. Dzieciństwo w domu, gdzie była miłość, ale i chaos. Życie w punkowej komunie, w której tworzył z kolegami pierwsze piosenki na płytę „Dookie".

Miał niespotykane w branży kłopoty z byciem gwiazdą.

– Nie czułem się pewnie, wychodząc na scenę – tłumaczy. – Zacząłem pić i dopiero wtedy nie bałem się unieść rąk i zmusić fanów, by klaskali w rytm, jaki im narzucam.

Lider Green ma nadzieję, że terapia odniosła skutek.

– Marzy mi się, by tournée było wspaniałe – powiedział. – Ale moja rola jest trudna. Każdego wieczoru mam prowadzić rockowe party dla fanów, z których większość będzie pod wpływem alkoholu. Muszę się pilnować na każdym kroku.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"