Urodzinowy koncert Johna Zorna w sali Kongresowej

Miłe dla ucha melodie, klasycyzujące kompozycje i ekspresyjne dźwięki wypełniły pierwszy wieczór festiwalu Warsaw Summer Jazz Days dedykowany jednemu twórcy - Johnowi Zornowi.

Publikacja: 16.07.2013 10:45

Urodzinowy koncert Johna Zorna w sali Kongresowej

Foto: ROL

Opóźniony o pół godziny koncert w Sali Kongresowej zgromadził niemal komplet publiczności, co na jazzowych imprezach w tym miejscu jest już rzadkością. Fanów nowojorskiego awangardzisty nie odstraszyły wysokie ceny biletów. Do Warszawy przyjechali nawet słuchacze zza granicy, bo Zorn tego lata wystąpił tylko w Paryżu, Rotterdamie i Warszawie. Do Europy przyleciało z nim kilkudziesięciu artystów, by przedstawić siedem różnych projektów tego płodnego kompozytora i bandleadera.

Wieczór „Zorn @60", bo artysta obchodzi 6 września 60. urodziny, otworzył premierowy „Song Project". Zaangażował do niego trójkę wokalistów, w tym niezwykle popularnego Mike'a Pattona, mało u nas znanego Jesse Harrisa i obdarzoną pięknym głosem Sofię Rei. Najpierw postraszył publiczność Patton wykrzykując pierwszą piosenkę. Było to tylko ostrzeżenie przed tym, co miało się wydarzyć dwie godziny później.

John Zorn ma wielki talent do pisania utworów zawiłych w strukturze i harmonii, ale i prostych, łatwo wpadających w ucho. Te drugie składają się na „Song Project". Warto wypatrywać albumu z tym repertuarem, który już jesienią ma wydać wytwórnia Tzadik. Sofia Rei śpiewała po hiszpańsku i po angielsku. Stworzyła miłe dla ucha duety z Pattonem i Harrisem. Ciekawie kontrastowały: mocny, czasem chrapliwy głos wokalisty Faith No More i delikatny tembr cenionego w USA Harrisa. Piosenki Zorna inspirowane były latynoskimi balladami i musicalowymi standardami. Znakomicie wywiązał się się ze swojego zadania zespół akompaniujący z pianistą, organistą Johnem Medeskim, wibrafonistą Kennym Wollesenem, gitarzystą Markiem Ribotem, basistą Trevorem Dunnem, perkusistą Joeyem Baronem i grającym na instrumentach perkusyjnych Cyro Baptistą.

Moonchild TEMPLARS In Sacred Blood

To amerykańska czołówka, a każdy z nich stoi na czele własnych zespołów. Zorn ograniczył się tu do dyrygowania supergrupą.

Napisana na trio fortepianowe kompozycja „Iluminations" została zainspirowana poezją Arthura Rimbauda. Pianista Stephen Gosling miał trudne zadanie skacząc po pięciolinii i obejmując dłońmi dwie oktawy równocześnie. Utwór o wyraźnych cechach free-jazzu przegrywa jednak z improwizacjami Cecila Taylora. Ma jednak tę zaletę, że może być wykonywany w filharmoniach na festiwalach muzyki awangardowej.

Interesująco wypadł cykl kompozycji „The Holy Visions" na pięć głosów kobiecych. Oparty na życiu mniszki i kompozytorki Hildegard von Bingen połączył śpiew chorałowy z muzyką współczesną m.in. Ligetiego. Kwartet smyczkowy „The Alchemist" zupełnie nie pasował do Sali Kongresowej. Gdyby nie było go w programie, nikt nie poczułby się zawiedziony. Ale koncert urodzinowy miał przedstawić szerokie spektrum zainteresowań i możliwości twórczych beneficjenta MacArthur Fellowship w wysokości pół miliona dolarów.

Song Project

Myślę, że przynajmniej połowa publiczności oczekiwała na ponowne pojawienie się Mike'a Pattona. Tym razem był to występ kwartetu Patton/Medeski/Dunn/Baron/ w programie „Moonchild TEMPLARS In Sacred Blood". Nawiedzony wokalista darł się w "piekłogłosy" wywołując niepokój o jego struny głosowe. Trudno nazwać to wokalistyką. Templariusze przewodząc Wyprawom Krzyżowym walczyli o wyzwolenie ziem przodków Johna Zorna i niewątpliwie w walce wydawali podobne okrzyki. A może to ich potępieńcze jęki dobiegające z piekielnej otchłani... Ten fragment wieczoru był niewątpliwie najciekawszy, choć dla nieobeznanych z twórczością Zorna mógł być szokiem.

Kto wytrwał niemal do północy otrzymał nagrodę w postaci łatwo wpadających w ucho kompozycji Zorna przygotowanych na płytę „O'o" poświęconą wymarłym ptakom Hawajów. Wspomnienie o nich zachowało się w tradycji wysp i piosenkach. Co najważniejsze, na scenie pojawił się znowu doborowy zespół znany także pod nazwą The Dreamers od pierwszego albumu z nastrojowymi kompozycjami. Takie tematy jak „Miller's Crake" i „Little Bittern" mogłyby trafić na jazzową listę przebojów.

W połowie występu Zorn zaprosił na scenę specjalistkę od elektronicznych efektów Ikue Mori i grupa przemieniła się w słynną Elektric Masada. Napięcie na scenie wzrosło z „normalnych" 230 do 1000 woltów. Zorn chwycił za saksofon i jeszcze podgrzał emocje. Swoimi gestami i specyficznym stylem dyrygentury zachęcał muzyków do jeszcze śmielszych improwizacji i szybkich zmian nastrojów.

Nowojorczyk nie jest innowatorem jak Ornette Coleman czy Cecil Taylor. Jest natomiast niezwykle sprawnym kompozytorem i biznesmanem, który potrafi doskonale zaprezentować i sprzedać swoją twórczość. Po to ma własną wytwórnię i grono oddanych mu znakomitych muzyków, bez których jego dzieło nie byłoby tak efektowne. Niewątpliwie był to wieczór intrygującej muzyki i skrajnych doznań estetycznych.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"