Dorastałem na Florydzie, gdzie jest liczna społeczność latynoamerykańska. Od razu polubiłem ich rytmy. Gdybym miał opisać moją muzyczną drogę, wymieniłbym Strawińskiego, Bartóka, Gershwina, Bernsteina. W swoich dziełach podkreślali rytm. W swoich kompozycjach poszedłem jeszcze dalej, bo uwielbiam jazz, rytmy latynoskie, brazylijskie i inne. Żyjemy w świecie rytmów, a sztuka powinna odzwierciedlać swój czas. Nasze życie przyspiesza, tak jest w Nowym Jorku, ale czuję to także w Warszawie. W muzyce dominuje hip hop, funk, rap, jazz. Co zrobili Strawiński i Bartók? Zapożyczyli motywy z muzyki ludowej, z folku i nadali im symfoniczną formę. Ja robię podobnie korzystając z narzędzi i elementów, które znajduję wokół siebie, w społeczeństwie Nowego Jorku roku 2013. Twórcy muszą nadążać za swoimi czasami, bo inaczej stracą łączność z odbiorcą. Dziś młodzież słucha przede wszystkim muzyki, która ma prosty rytm: bum, bum, bum, bum. Muzyka współczesna powinna mieć rytm w bardziej wyrafinowanej formie oddziałującej na intelekt. Nie mieszkam na pięknej górskiej farmie. Gdyby tak było, być może komponowałbym ujmujące adagia. Mieszkam w środku Nowego Jorku, więc moja muzyka ma szybkość i twarde uderzenie oddające charakter tego miejsca. Nasze życie się zmienia, ewoluujemy w kierunku społeczeństwa drastycznie różniącego się od tego, jakie żyło jeszcze na początku XX wieku. Muzyka musi to odzwierciedlać.
Czy to oznacza koniec melodii?
Nie, ponieważ w muzyce melodia i rytm są równoprawne, ale to rytm odzwierciedla ewolucję. Rytm charakteryzuje muzykę z każdego regionu świata. Dziś poznajemy te rytmy znacznie szybciej niż kiedyś. Przepływ informacji to także znak czasów. Nie jestem raperem, ale respektuję tę sztukę, bo to jest współczesny folklor, folklor amerykańskiego miasta. Tak jak naturalny dla wiejskich przedmieść jest bluesman z gitarą. Napisałem symfonię na orkiestrę i raperów, chcę ją nagrać z udziałem młodych artystów.
Pana najnowszy album ma tytuł „Jazz in the New Harmonic" i firmowany jest przez David Chesky Quintet, czy oddziela pan twórczość jazzową od klasycznej?
Nie czuję się muzykiem klasycznym. Jestem jazzmanem, który pisze utwory na orkiestrę. Klasyka, to okres w historii muzyki, który kojarzy mi się z Mozartem. Używam orkiestry jako narzędzia od początku swojej kariery. Tego uczyłem się u laureata nagrody Pulitzera Davida Del Tredici - orkiestracji i kompozycji. Piszę muzykę do filmów, dla teatru, baletu. Uczyłem się też u profesora Johna Lewisa, pianisty Modern Jazz Quartet. Miałem wtedy 18, 19 lat, ale minęło jeszcze dwadzieścia lat zanim zrozumiałem te lekcje. John Lewis jest jak Brahms, elegancki i wyrafinowany. Żeby go docenić, trzeba dużo przeżyć i kontemplować sztukę w jej różnych aspektach. Jego nauki starałem się wcielić w życie nagrywając „Jazz in the New Harmonic". Nie gram tu wiele, staram się zostawić dużo wolnej przestrzeni, jak John Lewis.
Czy podobnie jak Modern Jazz Quartet łączy pan idee muzyki klasycznej z jazzem?