Jak pan zareagował na propozycję wystawienia tego właśnie utworu Georgesa Bizeta?
Waldemar Zawodziński:
Z niewiadomych właściwie powodów ta opera rzadko jest obecna na scenach. A przecież ma interesujące libretto, dobrą, spójną i klarowną muzykę. Natomiast pomysł wystawienia jej w Hali Stulecia początkowo trochę mnie zaniepokoił. „Poławiacze pereł" są w sumie kameralnym utworem, fantastycznie nadającym się na scenę teatralną, natomiast w megawidowisku mogą przysporzyć trudności. Ale z drugiej strony mamy tu dużo scen zbiorowych, a atutem libretta i muzyki jest wszechobecność rytuału w wymyślonym, bo przecież nieprawdziwym, świecie Orientu. Praca przechodzi w nim w modły i tańce, którymi cejlońska społeczność stara się obłaskawić bóstwo oraz wyprosić dla siebie pomyślność. Akcja przesycona jest wiarą, obecnością bogów oraz organiczną religijnością.
Religia ma zawsze elementy teatralne.
Tak, tu wypełnia ona wszystkie dziedziny życia. Zabawa przechodzi w rytuał, ten z kolei zmienia się w realistyczną sytuację. Wszystko znajduje odbicie w zdarzeniach i w muzyce, nie ma podziału na to, co sakralne i co zwyczajne. „Poławiacze pereł" należą do tych nielicznych oper, w których chór i tancerze pojawiają się jednocześnie tworząc wspólny świat. Taki był zamysł kompozytora. Dla mnie jako inscenizatora bardzo interesujące jest pokazanie, jak wiara i natura determinują życie społeczności, nie pozostając ze sobą w opozycji. Ludzie żyją porami dnia i nocy, porami roku, podporządkowani naturze, w której jest wszechobecne bóstwo. Dlatego, gdy złamane zostają śluby złożone bogu, wybucha burza. To bardzo pociągający obraz dla inscenizatora.