Z Trondheim Symfoniorkester, uznawanej za jeden z najlepszych zespołów w Norwegii, Krzysztof Urbański pracuje najdłużej, już piąty sezon. Kontrakt podpisał dwa lata po studiach, po jedynym wspólnym występie. – Koncert odbył się w czwartek, a w poniedziałek dostałem propozycję posady – opowiadał wtedy „Rz". – A przecież jako dyrygent bywam trudny i uparty. Próbowaliśmy X Symfonię Szostakowicza i jej trzecią część na próbie rozpoczynaliśmy chyba ze trzydzieści razy, gdyż pierwszych siedem nut skrzypce ciągle nie potrafiły zagrać równo.
Dobrym muzykom odpowiada jednak wymagający dyrygent, jeśli widzą efekt wspólnej pracy. Krzysztof Urbański umie go osiągnąć, z orkiestrą z Trondheim dał tego dowód w środowy wieczór w Filharmonii Narodowej, w Warszawie,. Zapewne również i dzień wcześniej w Krakowie, gdzie przedstawił ten sam program.
Punktem kulminacyjnym warszawskiego wieczoru stała się brawurowo wykonana suita z baletu „Ognisty ptak" Igora Strawińskiego, którą entuzjastycznie przyjęła publiczność. Klasę swego zespołu Krzysztof Urbański potrafił jednak pokazać również w hitowym Koncercie fortepianowym Edvarda Griega, w którym uwagę słuchaczy z reguły przyciąga oczywiście solista.
Młodszy od polskiego dyrygent o rok Norweg Christian Ihle Hadland zagrał ten utwór bez wirtuozowskiego polotu, ale z dużą starannością o równowagę wszystkich elementów. To jednak, co najciekawsze, działo się tego wieczoru niejako za jego plecami. Dzięki Krzysztofowi Urbańskiemu orkiestra w Trondheim urzekała pięknym, bogatym brzmieniem, a muzyka Griega żyła.
Kto pamięta Urbańskiego sprzed kilku lat, gdy jeszcze jako asystent ówczesnego dyrektora Filharmonii Narodowej, stawał czasem na jej estradzie, by poprowadzić koncert, zauważył zapewne, że dziś podczas dyrygowania czuje się pewniej. Jego ruchy są bardziej eleganckie i stanowcze, a koncert – jak zawsze – prowadzi z pamięci. Swoim zachowaniem kreuje rodzaj widowiska dla publiczności, jest to wszakże show szlachetny i o co najważniejsze – o wysokim poziomie artystycznym.