Po udanych koncertach w Ameryce Północnej i Południowej, Australii, Azji Black Sabbath ogłosili dodatkowy koncert w Polsce. To częścią ostatniej światowej trasy koncertowej zespołu, promującej ich pierwszy od 35 lat studyjny album „13" nagrany z Ozzym Osbourne'em. Kiedy nikt nie miał już nadziei na powrót grupy - stworzyli nowe piosenki pod okiem Ricka.
Rockowe epitafium
"Czy to koniec początku? Czy może początek końca? Tracisz kontrolę czy zwyciężasz? Grasz naprawdę czy udajesz?" - tymi sakramentalnymi pytaniami zaczyna się "13".
Od pierwszych dźwięków nie ma wątpliwości, że grupa nawiązała do debiutanckiej płyty - najcięższej, najbardziej mrocznej, a jednocześnie czerpiącej z bluesa. „End Of Begining" stanowi kontynuację tytułowej kompozycji „Black Sabbath" z 1970 r.
Odpowiedzialny za to jest producent albumu - słynny Rick Rubin. Już podczas pierwszego spotkania z muzykami w studiu, zamiast wysłuchać ich pomysłów, odtworzył im właśnie debiutancki krążek. W najżywszy sposób konwencja pierwszej płyty została przetworzona w „Domaged Soul". Tony Iommi imponuje bluesowymi solówkami, ożywczo brzmi partia harmonijki ustnej w wykonaniu Ozzy'ego. Tego rodzaju witalności w innych kompozycjach brakuje mi najbardziej.
Ballada „Zeitgeist" nagrana z towarzyszeniem gitary akustycznej i bębenków nawiązuje do „Planet Caravan" z „Paranoid" nawet w formie aranżacji partii wokalnej zniekształconej przez przetworniki. Czasu nie da się jednak zatrzymać: „Zeitgeist" nie umywa się do swojego pierwowzoru. W stylistyce „Paranoid" i „Master Of Reality" utrzymane jest „Age Of Reason" - ciężkie, z niezwykle brutalną partią basu.