„W 1970 r. Black Sabbath byli progresywnym blues-rockowym zespołem. Nagrywając „Paranoid” stworzyli nowy muzyczny format: heavy-metal, który otworzył nowy rozdział muzycznej sceny” - powiedział Rob Halford, wokalista Judas Priest w dołączonym do wznowionej płyty albumie.
Fenomen ciężkiej, agresywnej muzyki tak tłumaczy basista Geezer Butler: „Nasze Birminhgam to nie było Beverty Hills. Miasto nosiło ślady niemieckich bombardowań, bawiliśmy się karabinami i łuskami, na ulicach szalał terroryzm IRA”. Gitarzysta Tony Iommi wspomina bójki między rodzicami, które były na porządku dziennym. Czasami ojciec wyładował agresję na nim, on z kolei swoją frustrację, grając na gitarze. Wpadł w depresję, gdy w fabryce obciął sobie koniuszki palców. Wrócił do gry, używając plastikowych naparstków.
Według perkusisty Billy’ego Warda przełomowym osiągnięciem w historii grupy było skomponowanie „Black Sabbath”. Zespół poczuł, że brzmi inaczej niż wszyscy. W organizacji koncertów pomógł menedżer Jim Simpson, który załatwił występy w hamburskim Star Club, gdzie zaczynali Beatlesi. Ozzy Osbourne wspominał, że pieniędzy było tak mało, że musiał kraść jedzenie dla zespołu. W Zurychu grali dla trzech słuchaczy. Muzyki starczało na 45 minut, dlatego zaczęli improwizować.
Z improwizacji wyłoniło się „War Pigs”. To był jeszcze okres, gdy grupa nazywała się Earth. Ponieważ działał już w Anglii zespół o tej nazwie - muzycy zmienili ją na Black Sabbath, tak jak nazywał się horror Borisa Karloffa z 1963 r.
Pierwsza płyta, w dużej części przecież bluesowa, została nagrana w 12 godzin w połowie listopada 1969 r. Przez czysty przypadek zespół podpisał kontrakt z firmą Vertigo, która wydawała płytę Roda Stewarta i potrzebowała mieć coś jeszcze w ofercie. Kiedy „Black Sabbath” wspiął się na ósme miejsce UK Charts - wydawcy uznali, że menedżer kwartetu kogoś przekupił.