Reklama

Maksymiuk: Dyrygent szybszy niż motor

Jerzy Maksymiuk otrzyma na 80. urodziny dwupłytowy album z dawnymi i premierowymi nagraniami.

Publikacja: 03.01.2016 19:22

Maksymiuk, "Sinfonia Varsovia", 2 CD, Warner Classics 2015

Maksymiuk, "Sinfonia Varsovia", 2 CD, Warner Classics 2015

Foto: Rzeczpospolita

Z wiekiem nieco spoważniał, ale nadal ma w sobie tak ogromną energię, że czasami nie jest w stanie nad nią zapanować. Podczas dyrygowania zdarzało mu się więc spaść z podium. A czasem się odwrócić, spojrzeć na salę i powiedzieć: – Coś mało was dzisiaj przyszło, ale zagramy dobry koncert.

Jedna z najważniejszych maksym Jerzego Maksymiuka brzmi bowiem: Koncert nie przestaje być koncertem, jeśli jest tylko dwóch słuchaczy. Wtedy gramy przecież dla najwierniejszych przyjaciół.

Uznanie od wyroczni

Jemu takie sytuacje nie zdarzały się prawie nigdy. Występował w największych salach świata. Podczas pierwszego tournée w USA (1977 rok, z Polską Orkiestrą Kameralną) wzbudził podziw u Harolda Schonberga, który przez lata był wyrocznią wśród amerykańskich krytyków, więc akcje Maksymiuka natychmiast poszły w górę.

Z kolei po III symfonii Beethovena dla kilku tysięcy słuchaczy w Royal Albert Hall w Londynie recenzent „Timesa" napisał: „Pierwsza nuta była nieudana i po niej wszystkie następne aż do ostatniej". Kompletnie się tym nie przejął, bo po koncercie podszedł do niego muzyk z brytyjskiej orkiestry i powiedział: „Zrobił pan coś takiego, że choć grałem tę symfonię tyle razy, ukazały mi się jakieś nowe pokłady. Proszę tak to grać".

Kiedy przyjechał do Warszawy z Białegostoku, który uważa za rodzinne miasto (choć urodził się w Grodnie, skąd rodzice w 1939 r. z trzyletnim synem uciekli przed wojskami sowieckimi), komisja egzaminacyjna w Liceum Muzycznym zakwalifikowała go od razu na trzeci rok. Studia wyższe skończył z trzema dyplomami – z kompozycji, fortepianu i dyrygentury – z wyróżnieniem lub z wynikiem bardzo dobrym. Między zajęciami zaś grywał w tworzonym ad hoc zespole jazzowym.

Reklama
Reklama

Początkowo wydawało się, że pisana jest mu kariera pianisty. Owijał palce gumkami do weków i ćwiczył po kilka godzin, by wyrobić odpowiednią ich giętkość i siłę. Uznał jednak, że ma zbyt małe dłonie, a ponieważ w czasie studiów zajął się również komponowaniem (zwłaszcza dla filmu), z fortepianem rozstał się bez żalu.

Kiedy podczas nagrań ścieżki dźwiękowej do kolejnego filmu okazało się, że potrzeba kilku minut w stylu Glucka, poprosił o przerwę i po kwadransie wręczył orkiestrze własny temat rozpisany na wszystkie instrumenty. Ta łatwość w tworzeniu jednak zniechęcała. Sytuacje, w których nie musi pokonywać trudności, działają na niego demobilizująco. Możliwość stawiania sobie ciągle nowych wyzwań odnalazł, dopiero gdy zaczął dyrygować.

Artystyczne Himalaje

Pierwszymi polskimi dyrygentami, którzy po II wojnie zrobili poważne światowe kariery, byli Stanisław Skrowaczewski i Jerzy Semkow. Po nich – Kazimierz Kord i właśnie Jerzy Maksymiuk. Ale oni, w przeciwieństwie do nieco starszych kolegów, nie wyjechali z kraju na stałe. Uznanie zdobyli, pracując z rodzimymi zespołami. Dla Maksymiuka była to Polska Orkiestra Kameralna, którą stworzył w 1972 roku.

Wzorem była słynna Orkiestra Academy St Martin in the Fields prowadzona przez Neville'a Marrinera. – Do poziomu Marrinera dochodziłem przez trzy lata – opowiadał. – Trzy lata pracy z małym zespołem ludzi, którzy nie mieli w ogóle do czynienia z muzyką kameralną. Ja też nie, ale wiedziałem, jak ma to brzmieć. Prawdopodobnie, gdybym teraz założył taką orkiestrę, dzięki doświadczeniu szybciej mógłbym osiągnąć taki rezultat. Ale czy miałbym siłę, żeby jak wtedy przez cały dzień ćwiczyć tylko cztery takty?

– Jesienią 1975 roku – opowiadał mi nieżyjący już menedżer Jerzy Salzman, który wówczas pracował w Impresariacie PRiTV – orkiestry Maksymiuka posłuchał w Warszawie zaproszony przez nas jeden z największych agentów, Stephen Wright. Już po pierwszym utworze powiedział, że wpisuje ją na swoją listę. Na efekty nie trzeba było czekać. Polska Orkiestra Kameralna podpisała kontrakt z EMI.

W PRL związek ze światowym gigantem był wejściem na artystyczne Himalaje. Polska Orkiestra Kameralna dokonała tego pierwsza i nagrywała dla EMI Bacha, Haydna, Mozarta, Rossiniego, Vivaldiego. Dzięki tym płytom posypały się z kolei zaproszenia na koncerty na świecie.

Reklama
Reklama

Klimat tamtych lat przypomina pierwsza urodzinowa płyta, na której znalazły się interpretacje sprzed lat wydobyte z archiwów Polskich Nagrań oraz EMI. Tak się składa, że jedne i drugie są dziś własnością innego koncernu – Warner Music, który firmuje prezent dla Jerzego Maksymiuka.

Wśród nagrań nie mogło zabraknąć wizytówek Polskiej Orkiestry Kameralnej: sonaty na smyczki Rossiniego, III koncertu Brandenburskiego Bacha, „Tamburetty" Adama Jarzębskiego, którą z reguły Maksymiuk zaczynał koncert, prezentując nieznanego światu mistrza polskiego baroku. – O naszym wykonaniu III koncertu Bacha – opowiada – ktoś napisał, że gdyby zebrali się wszyscy motocykliści z Londynu i jechali jak najszybciej, to i tak by nas nie dogonili.

W Szwecji z kolei zdarzały się opinie, że longplay polskich muzyków ma niewłaściwe obroty, bo nie da się grać z taką prędkością. – Lubiłem szybkie tempo – mówi Maksymiuk. – Wiewiórka ma ruchy błyskawiczne, a ślimak powolne, ale oba rodzaje ruchów są w porządku. Ja mam żywy temperament. I do orkiestry przyjmowałem energicznych ludzi.

Powroty do przyjaciół

Rozstanie z Polską Orkiestrą Kameralną nastąpiło w 1983 r., kiedy podpisał kontrakt z BBC Scottish Orchestra w Glasgow. Długo odwlekał tę decyzję, nawet chciał zaproponować innego kandydata. Wiedział jednak, że kameralny repertuar jest mocno ograniczony. Grając ciągle te same utwory, przestał się rozwijać. Po latach ocenił, że w Szkocji stał się symfonikiem, a nie kameralistą.

Osamotniona orkiestra przekształciła się w Sinfonię Varsovię i zaczęła odnosić kolejne sukcesy. Po kilku latach doszło do odnowienia kontaktów i trwają one do dziś. – Indywidualność Maksymiuka, kilkunastu muzyków oraz wsparcie legendarnego naszego menedżera Franciszka Wybrańczyka to składniki, dzięki którym powstało coś niezwykłego – mówi Janusz Marynowski, dyrektor Sinfonii Varsovii.

Z tą właśnie orkiestrą Jerzy Maksymiuk nagrał drugą, jubileuszową płytę. Dobór utworów należał oczywiście do niego. Zestaw otwiera „Popołudnie fauna". – Gdyby Debussy tylko to skomponował, i tak pozostałby geniuszem – mówi. Potem jest „Symfonia klasyczna" Prokofiewa (– Po kilku nutach już wiadomo, jaki to wspaniały kompozytor.) oraz suita „Ognisty ptak" Strawińskiego (– Strawiński to niezwykła sztuka orkiestracji, nowatorstwo połączone ze wspaniałym rzemiosłem.).

Reklama
Reklama

Jerzy Maksymiuk dodał też „Elegeię" Tadeusza Bairda, bo bardzo ceni polską muzykę współczesną, a płytę zamyka jego własny utwór „Vers per archi". Od pewnego czasu dyrygowanie konsekwentnie łączy z komponowaniem.

Wszystkie interpretacje cechuje niesłychanie wysoki poziom. To zresztą znak firmowy Maksymiuka. Gdy kiedyś przed laty nagrywał dla Polskich Nagrań „Magnificat" Bacha i uznał, że chóry oraz wysokie trąbki nie brzmią tak, jakby chciał, a nie było już możliwości dokonania powtórki, wykupił nagranie, płacąc wykonawcom i realizatorom z własnej kieszeni.

Z polskich artystów na równie kosztowną decyzję stać tylko Krystiana Zimermana. Dlatego płyty ich obu, jeśli się ukazują, zawsze są wydarzeniem.

Kultura
Po publikacji „Rzeczpospolitej” znalazły się pieniądze na wydanie listów Chopina
Kultura
Artyści w misji kosmicznej śladem Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego
Kultura
Jan Ołdakowski: Polacy byli w powstaniu razem
Kultura
Jesienne Targi Książki w Warszawie odwołane. Organizator podał powód
Kultura
Bill Viola w Toruniu: wystawa, która porusza duszę
Reklama
Reklama