Reklama
Rozwiń
Reklama

Piorun zagniewanego Nieba i mściwego Piekła

Reżyser Janusz Wiśniewski wyjaśnia, jak „Goplana" Władysława Żeleńskiego różni się od „Balladyny" Juliusza Słowackiego, którą realizował przed laty.

Publikacja: 31.05.2016 22:48

Piorun zagniewanego Nieba i mściwego Piekła

Foto: Opera Bałtycka

Po pierwszej pana inscenizacji „Balladyny" w 1979 roku w Teatrze Nowym w Poznaniu Jan Koniecpolski, czyli Tadeusz Słobodzianek pisał: „Dziwne to przedstawienie. Zafascynowało mnie już samym swoim zamiarem, pokazania wielości stylistycznej dramatu Słowackiego. Tej przedziwnej syntezy kpiny, żartu, tragedii, liryzmu i ironii. Tego marzenia o teatrze, który – jak powiada Zbigniew Raszewski – byłby jednocześnie średniowiecznym misterium i politycznym wiecem, tragedią, operą i baletem, a więc dawał najszersze możliwości ekspresji, nie krępowany przez żadne prawa żadnego gatunku". Jak odnajduje pan tamtą swoją wizję utworu Słowackiego i jak dziś podchodzi pan do jego operowej wersji?

Janusz Wiśniewski: Pamiętam doskonale swoje poszukiwania tytułu na debiut reżyserski w teatrze, do którego zostałem zaproszony tylko dzięki Jurkowi Satanowskiemu. On już wtedy był rozrywanym kompozytorem, o statusie mądrego rabbiego w sprawach teatralnych, którego podpowiedzi nadzwyczajnie cenią sobie dyrektorzy i reżyserzy. Na swojej liście tytułów szukałem tekstu „otwartego". Dokładnie takiego, jaki został przybliżony w cytowanych przez pana zdaniach. Ten dramat młodziutkiego Słowackiego, oczytanego w Szekspirze, mogę polecić każdemu studentowi reżyserii na debiut. Okaże się w każdym wypadku, że „Balladyna" jak tomograf prześwietli naszą wyobraźnię, zbada nasz słuch na aktora i scenę, na timing, na gorączkę i klarowność narracji i przede wszystkim cały organizm reżysera napełni głodem sensu, aby z biegiem czasu znalazł swoją problematykę i formę. Rzeczywiście: nieskrępowany żadnymi „prawami gatunku" dowiadujesz się wszystkiego o tym, kim jesteś. „Balladyna" Słowackiego pozwoliła mi znaleźć formułę „jazzowania"; mając temat, grać go na własnych instrumentach, z wiernością tematowi, lecz przechodząc przez krajobrazy, które zna tylko gorąca głowa jazzmana.

„Goplana" Żeleńskiego i jego librecisty jest jednak tak odległa od „Balladyny" Słowackiego, że mimo kilku nieistotnych podobieństw mamy do czynienia z inną opowieścią. Nie można powiedzieć, że ta opera jest „wersją" dramatu. Jest zupełnie osobnym gestem. Jest bardziej „sama przez się" niż przez rzekome powinowactwo z dramatem. Tu całym światem, wehikułem i lampą jest muzyka; wszystkiemu nadaje bardzo osobliwe sensy. Słowacki napisał brawurowy, romantyczny moralitet. Wiemy, że piorun u Słowackiego pada z zagniewanego Nieba. U Żeleńskiego niebo jest puste. Tutaj piorun rzuca zazdrosny stwór zamieszkujący bagna Gopła; u Żeleńskiego mściwe piekło kończy piorunem swoją robotę.

Pierwsza „Balladyna" poprzedziła dwa spektakle Teatru Nowego, które stały się pana znakiem rozpoznawczym na świecie: „Panopticum a la Madame Tussaud" i „Koniec Europy". Czy można uznać, że wtedy dopiero narodził się w pełni teatr Janusza Wiśniewskiego?

Po tamtych dwóch premierach poczułem, że jestem blisko tego, co nazwał pan narodzinami „własnego teatru". Bliżej jeszcze byłem po „Dybuku" w Düsseldorfie i jeszcze bliżej po „Fauście" znowu w Nowym, i jeszcze bliżej po „Makbecie" w Craiovej. A także po „Arce Noego. Nowym Końcu Europy". I co dla mnie było świętem, jakiego jeszcze nie znałem – po „Królu Ubu" Pendereckiego w Operze Bałtyckiej. To święto miało swojego Patrona – jak zawsze Emila Wesołowskiego, który codziennie czytał mi partyturę przy kolacji i na scenie od rana.

Reklama
Reklama

Co najtrudniej opanować w realizacjach operowych?

Język libretta. I nie daj Boże poznawanego przez tłumaczenie.

Jak dla pana brzmi dziś tekst Słowackiego? Niektóre ostatnie realizacje teatralne wskazują, że staje się on dla aktorów dużym wyzwaniem, a często obciążeniem. Czasem ma się wrażenie, że wręcz jest zbyt zawiły, zaplątany...

Ostatnie realizacje klasyki, nie tylko zresztą polskiej i Słowackiego, są dzisiaj trudem nie do przebrnięcia dla większości aktorów, reżyserów i teatrów. Do teatru napływają ludzie niewykształceni i zdezorientowani, częstokroć straszliwie zatruci obrzydliwym, jałowym i zabójczym kontekstem, w jakim się rozpoznają, stawiając swoje kroki na scenie. „Balladyna" jest klarownym tekstem, wybuchem talentu i historią dobrze opowiedzianą. To dopiero późny Słowacki – autor „Króla Ducha" – jest niejasny, mętny, schorowany.

Realizując przed laty w Teatrze Narodowym spektakl „Wybrałem dziś zaduszne święto", pokazał pan bardzo wyraźne związki „Samuela Zborowskiego" z Mickiewiczowskimi „Dziadami". Czy można przyjąć, że w zakresie melodyki „Goplany" blisko Żeleńskiemu do liryki Stanisława Moniuszki?

To bardzo ciekawa opinia. Muszę tak na to spojrzeć.

Reklama
Reklama

Kilkakrotnie sięgał pan w operze do „Manekinów" według Brunona Schulza, co najbardziej pociąga pana w jego twórczości?

Schulz to geniusz, który w niesłychany sposób pisał o umieraniu. Niejako „mapował" ostatnie chwile. W dławiąco piękny sposób w języku polskim.

A wracając do „Końca Europy", jakie dziś widzi pan zagrożenia dla współczesnej Europy?

Europa umarła. W jakiej postaci i czy się w końcu odrodzi – może już nie zobaczymy za życia najbliższych pokoleń. Chyba że doczekamy cudu... choć wierzę, że doczekamy cudu.

No tak, to przecież pan zrobił spektakl „Życie jest cudem"...

Kultura
„Halloween Horror Nights”: noc, w którą horrory wychodzą poza ekran
Materiał Promocyjny
Aneta Grzegorzewska, Gedeon Richter: Leki generyczne też mogą być innowacyjne
Kultura
Nie żyje Elżbieta Penderecka, wielka dama polskiej kultury
Patronat Rzeczpospolitej
Jubileuszowa gala wręczenia nagród Koryfeusz Muzyki Polskiej 2025
Kultura
Wizerunek to potęga: pantofelki kochanki Edwarda VIII na Zamku Królewskim
Materiał Promocyjny
Osiedle Zdrój – zielona inwestycja w sercu Milanówka i… Polski
Kultura
Czytanie ma tylko dobre strony
Reklama
Reklama