Zdyscyplinowana Janet

Po dekadzie bez przeboju najmłodsza córka klanu Jacksonów wraca w dobrej formie – z prowokującą i ciekawą płytą "Discipline". Podczas premierowego koncertu w Nowym Jorku zapowiedziała światowe tournée

Publikacja: 07.03.2008 18:32

Zdyscyplinowana Janet

Foto: Materiały Promocyjne

Uśmiech to jej największy atut, ale Janet rzadko z niego korzysta. Robi wrażenie zgaszonej i przytłoczonej, jakby nadal ciążyło jej piętno dorastania pod dyktando ojca tyrana. Także w nowojorskim studiu ABC, w dniu premiery płyty "Discipline", dopóki reżyser nie dał znać, że znalazła się na wizji, jej twarz zasłaniała melancholijna maska. Nieważne, jak głośno krzyczała stłoczona pod sceną publiczność.

To wybrańcy – raptem 1 tys. osób, które mogły zobaczyć na żywo poranny występ Janet w telewizji. Pierwsi przyszli na Times Square dzień wcześniej i stali pod drzwiami całą noc. Wieczorami nowojorskie centrum hipnotyzuje błyskiem gigantycznych neonów, ale o siódmej rano niewiele się tu dzieje. Wijący się wzdłuż Broadwayu sznur fanów dużo mówi o pozycji pani Jackson w świecie popu, o świcie zerwali się dla niej z łóżka przede wszystkim młodzi czarnoskórzy chłopcy. Panie są w mniejszości. Może dlatego, że trudno im się z Janet utożsamić.

W latach 80. i 90. robiła furorę jako wyemancypowana dziewczyna, która przejęła kontrolę nad swoim życiem. W przebojowym klipie "Control" była młoda, dumna i bardzo seksowna. Ale jej słuchaczki dorosły, natomiast Janet podzieliła los Piotrusia Pana. Nie można nazwać jej artystką dojrzałą – pozostała na poły młodzieńcza, na poły infantylna i oderwana od rzeczywistości. Normalności nie znała, gdy była noworodkiem, jej bracia robili karierę w The Jackson 5. Sama jako 10-latka wstawała o piątej rano do pracy w serialu.

Najtrudniejszy okres przyszedł, gdy urwała się z ojcowskiej smyczy. Kryzys tożsamości i depresje dotknęły ją po dwudziestce. Dziś stara się przeżyć to, co straciła. Nowy album nie jest konkurencją dla nagrań Eryki Badu czy Mary J. Blige, 41-letnia Jackson swymi tanecznymi rytmami i erotycznym emploi rywalizuje z 26-letnią Béyonce i 20-letnią Rihanną. Wydaje się, że musi ten wyścig przegrać. Ale entuzjastyczne reakcje na koncercie w Nowym Jorku pokazują co innego. Dla wielu wokalistka jest aktualną i żywotną ikoną.

Ruszają kamery, Janet zaczyna zmysłowy taniec. Dynamiczne choreografie, które przez lata opracowywała dla niej Paula Abdul, pozostały kluczowym elementem jej kariery. Wciąż potrafi poruszać się subtelnie i precyzyjnie jak kot, lekkość i dokładność jej gestów robi wrażenie. Za to głos jest ledwie słyszalny – zalewa go ściana okrzyków "Dawaj Janet, dawaj!". Nie szkodzi, talent wokalny nigdy nie był dla sukcesu Janet (tak samo jak Michaela czy Madonny) decydujący. Wystarcza, że ten delikatny półszept efektownie kontrastuje z ciężkimi mechanicznymi bitami – znakiem szczególnym jej muzyki. Pozostaje im wierna, odkąd w 1987 r. proklamowała manifest pokolenia dorastającego w rytmie tańca. Tuż przed koncertem kilku chłopaków w hiphopowych bluzach i ciężkich złotych łańcuchach na szyi przypomniało go, śpiewając do kamery: "Jesteśmy częścią generacji rytmu". To refren "Rhythm Nation", hymnu mającego łączyć ludzi w walce z niesprawiedliwością tak, jak jednoczy nas poczucie rytmu. Właściwie nigdy później Jackson nie odwoływała się do naszych sumień, wolała pobudzać serca i libido.

Środki, jakie w tym celu wykorzystywała, bywały dziwne, niezrozumiałe, nawet niesmaczne. A kariera Jackson przypomina wyboistą drogę, bo oprócz sukcesów takich jak wielomilionowa sprzedaż albumów i fantastyczne teledyski, zdarzały się spektakularne porażki. Kilka płyt zrobiło klapę, były też mdłe ballady, ale przede wszystkim kłopot z wizerunkiem artystki. Janet od lat lawiruje między image'em kobiety seksualnie wyzwolonej i bohaterki futurystycznego komiksu. Połączenie wyuzdania i dziecinnej fantazji naraża ją na śmieszność, ale okazuje się zaskakująco trwałe. Jackson wie, że tak długo, jak trzyma się z dala od prawdziwego życia, pozostaje bezpieczna, unika porównań i ocen. Wyjątkiem był wydany w 1993 r. album "Janet", zadziwiająco zwyczajny. To z niego pochodzi znakomita "That's the Way Love Goes", którą fani w studiu ABC powitali ekstatycznym wrzaskiem. Bo razem z nią na scenę wróciła Janet w swym najlepszym wydaniu, w świetnej formie, gotowa do światowej trasy.

Po koncercie udzielała wywiadu ze skromnie spuszczoną głową. Nagle zbyt grzeczna, temperament i seksapil zepchnęła w głąb siebie. Kłaniała się zakłopotana, a za kulisy wbiegła z ulgą, jak ktoś, kto zrzuca gorset.

Uśmiech to jej największy atut, ale Janet rzadko z niego korzysta. Robi wrażenie zgaszonej i przytłoczonej, jakby nadal ciążyło jej piętno dorastania pod dyktando ojca tyrana. Także w nowojorskim studiu ABC, w dniu premiery płyty "Discipline", dopóki reżyser nie dał znać, że znalazła się na wizji, jej twarz zasłaniała melancholijna maska. Nieważne, jak głośno krzyczała stłoczona pod sceną publiczność.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
Kultura
Podcast „Rzecz o książkach”: Rebecca Makkai o słodko-gorzkim dzieciństwie w Ameryce
Kultura
Nowy stary dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie
Kultura
Sezon kultury 2025 w Polsce i Rumunii
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Kultura
Bestsellery Empiku: Sapkowski i „Wiedźmin" zwyciężają szósty raz, Dawid Podsiadło - siódmy
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”