Reklama

Nie jestem melancholiczką

O różnicach między malarstwem a piosenkopisarstwem, depresji, gitarowej mgiełce oraz sobotnim koncercie w Cafe Kulturalna rozmawiamy z gwiazdą zespołu Nathalie & The Loners.

Publikacja: 19.12.2009 14:44

Natalia Fiedorczuk po sześciu latach w Poznaniu oswaja się z Warszawą. – Pracuję tu, ale jeszcze nie

Natalia Fiedorczuk po sześciu latach w Poznaniu oswaja się z Warszawą. – Pracuję tu, ale jeszcze nie mieszkam – to dopiero od stycznia. Poznań jest inny niż stolica – mały, zwarty, wszędzie można dojść na piechotę. Tylko ludzie są pełni rezerwy, a tu spotkałam się z miłym przyjęciem. Jestem Warszawą zachłyśnięta. Jeżeli tylko nie wyrzucą mnie z mieszkania i z pracy, powinno być dobrze

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Z Natalią Fiedorczuk rozmawia Marcin Flint

[b]Debiutanckie, wydane niedawno „Go, Dare” bywa nazywane „objawieniem”, m.in. dzięki mnogości inspiracji. Skąd ta różnorodność? [/b]

Natalia Fiedorczuk: Na początku należałam do zespołów wzorujących się na amerykańskiej scenie noise’owej. Moje korzenie to również punk. Kiedy zaś sześć lat temu przyjechałam do Poznania, zaczęłam grać w zespole Pl.otki, który był już sensu stricto gitarowo-popowy. „Go, Dare” to już autorski pomysł, a nie wynik zespołowego kompromisu. Wydaje mi się, że łączy to, co od początku mnie fascynowało, czyli muzykę brudną, nieuporządkowaną z zamiłowaniem do pisania piosenek, jako formy najpełniejszej, najbardziej treściwej, najkrótszej.

[b]Czyli nadużyciem byłoby zbagatelizowanie tego, co robiłaś w Pl.otkach, Happy Pills oraz Orchid, i stwierdzenie, że dopiero teraz rozwinęłaś skrzydła?[/b]

Gdyby nie grupy, w których gram i grałam, moja płyta by nie powstała. Zespół, zwłaszcza rockowy, to ikona, kod kulturowy trafiający do większej ilości ludzi.

Reklama
Reklama

To zapewniło mi nośność. A poza tym widzę ciągłość między tym, co robię wspólnie z innymi, a tym na własną rękę. Jedno wpływa na drugie.

[b]Jesteś kreatywna, i to nie tylko na polu muzyki. Oprawę graficzną „Go, Dare” przygotowałaś sama. [/b]

Studiowałam na Akademii Sztuk Pięknych, a przez ostatnie kilka lat pracowałam zawodowo, żeby się utrzymać. Byłam producentem telewizyjnym, dziennikarzem muzycznym, teraz jestem copywriterem. Tym samym moje zainteresowania udało się połączyć. A co do obrazków na płycie... Wydawca nalegał, bo mu się spodobały. Ja nie myślałam wcale o zrobieniu okładki, to prace sprzed kilku lat. Ale pasują.

[b]Łatwiej wyrażać ci się piosenkami czy malując? [/b]

Pewnie, że muzyką! Piosenka to kliknięcie, pstryknięcie, przychodzi do głowy pomysł, który mam ochotę rozwijać. To rozkręca, pozwala wejść na wysokie obroty. Malowanie jest zupełnie innym procesem, rozgrywa się na innych płaszczyznach. Uspokaja.

Czytaj więcej: [link=http://www.zyciewarszawy.pl/artykul/27,430409_Nie_jestem_melancholiczka.html]Nie jestem melancholiczką[/link]

Z Natalią Fiedorczuk rozmawia Marcin Flint

[b]Debiutanckie, wydane niedawno „Go, Dare” bywa nazywane „objawieniem”, m.in. dzięki mnogości inspiracji. Skąd ta różnorodność? [/b]

Pozostało jeszcze 92% artykułu
Reklama
Kultura
Córka lidera Queen: filmowy szlagier „Bohemian Rhapsody" pełen fałszów o Mercurym
Kultura
Ekskluzywna sztuka w Hotelu Warszawa i szalone aranżacje
Kultura
„Cesarzowa Piotra”: Kristina Sabaliauskaitė o przemocy i ciele kobiety w Rosji
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Reklama
Reklama