[b]Zbliżenie - [link=http://www.rp.pl/temat/355194_Zblizenie.html]Czytaj więcej[/link][/b]
[b]RZ: Dawno przekroczyła pani czterdziestkę, a nadal uchodzi pani za symbol seksu. Jak to się robi?[/b]
[b]Emmanuelle Béart:[/b] Aktorstwo wymaga sensualności. Ciało jest moim instrumentem, więc nie mogę się go wstydzić. Ale żeby od razu symbol seksu... Nie znoszę takich określeń. Ciągną się za mną, tak jak zdanie, które przed laty powiedział Claude Chabrol: „Emmanuelle ma twarz dziewicy i ciało dziwki”. Wszyscy je stale cytują, a to tylko jedno z moich wielu wcieleń. Aktorka musi być równie przekonująca jako ladacznica i jako święta. Musi umieć zagrać radość i rozpacz. Ja np. jestem bardzo dumna z roli w jednym z moich ostatnich filmów – „Vinyan”. Zagrałam tam kobietę, która w czasie tsunami straciła dziecko i nie jest w stanie poradzić sobie z tą stratą.
[b]To chyba bardzo trudna rola dla kobiety i matki.[/b]
Każda rola, w której trzeba zmierzyć się ze śmiercią, jest wyzwaniem. Aktorstwo aktorstwem, technika techniką, ale przecież zwykle nosimy w sobie wspomnienia własnych tragedii i rozstań. Moja bohaterka z „Vinyan” na materiałach filmowych widzi sylwetkę chłopca w czerwonym T-shircie, jaki miało na sobie jej dziecko. Wraca więc do Burmy, żeby go szukać. Powoli popada w obłęd. Jako kobieta rozumiem jej reakcję, ale jako aktorka starałam się zachować pewien dystans. Nie chciałam powielać stereotypów. Pomogli mi w tym członkowie ekipy pochodzący z Tajlandii. W naszej kulturze śmierć jest końcem. Oni wierzyli, że ludziom trzeba pozwolić odejść. I mimowolnie wnieśli coś do „Vinyan”. Rozmowy z nimi były dla mnie ważne. Ale człowiek nie jest w stanie zmienić własnej uczuciowości i wrażliwości, więc koszty były spore. Może nawet wyższe, niż się spodziewałam na początku.