Wiele hałasu o płytę Gorillaz

Nie podzielam zachwytu albumem „Plastic Beach”. Co z tego, że nagrał ją wirtualny zespół notowany w Księdze rekordów Guinnessa? Nic nie poradzę, że się nudzę

Aktualizacja: 26.03.2010 08:17 Publikacja: 25.03.2010 00:38

Gorillaz Plastic Beach EMI 2010

Gorillaz Plastic Beach EMI 2010

Foto: Rzeczpospolita

Gorillaz to świetny materiał na współczesne gwiazdy: są fikcyjnymi, owianymi tajemnicą bohaterami rodem z komputerowego świata. Odnieśli sukces rzekomo wbrew sobie, ich popularność wybuchła nagle i niespodziewanie.

Tak mówi chwytliwa legenda dopisana do pomysłu Damona Albarna (niegdyś członka britpopowej grupy Blur) i Jamiego Hewletta (współtwórcy komiksu „Tank Girl”). To oni tworzą muzykę i graficzną „egzystencję” zespołu. Oficjalnie Gorillaz to cztery wirtualne postaci, które na koncertach pojawiają się w formie animacji.

Dzięki nietuzinkowej historii premiery albumów Gorillaz zyskują rangę wydarzeń. Na wydaną właśnie „Plastic Beach” trzeba było czekać pięć lat. Ale wystarczy odsunąć fabularno-cyfrową otoczkę i posłuchać krążka, by poczuć, jak z wielkiego balonu ulatuje powietrze. Płyta ma co prawda zadatki na oryginalną ścieżkę dźwiękową gry komputerowej, a nawet dramaturgię świadczącą o operowych ambicjach jej twórców, ale w przeważającej części muzyka jest smętna i nużąca. Nietypowe kompozycje i dobre momenty jej nie ratują.

Zespół zbiera pochwały za łączenie gatunków – od hip-hopu po elektronikę i rock, ale miksowanie inspiracji to jeszcze nie sztuka – ważniejsze, jaki efekt się osiąga. Gdy spowolniony rap Snoop Dogga przechodzi w uroczy motyw rodem z indyjskiej wioski, by zaraz zmienić się w mroczną elektroniczną falę, przez chwilę wierzę, że rodzi się jakaś nowa muzyczna energia. Ale monotonna „Rhinestone Eyes” szybko to wrażenie zaciera, a ja zdaję sobie sprawę, że otacza mnie bezduszna elektroniczna magma.

[srodtytul]Taka sekwencja powtarza [/srodtytul]

się kilkakrotnie: po ożywczej „Superfast Jellyfish” następuje miałka „Empire Ants”. Mdławy śpiew wykańcza utwory takie jak: „Plastic Beach”, „To Binge” i „Broken”. Jedyne, co ze sobą niosą, to bezbrzeżna apatia.

Są na płycie słynni goście: Lou Reed, soulowy mistrz Bobby Womack i klasycy hip-hopu De La Soul i Mos Def, ale nagrane z ich udziałem utwory nie wynoszą na nową dźwiękową orbitę, nie sprawiają też przyjemności. Eksperyment ze sztucznymi brzmieniami się nie udał.

Wizjonerskie zapędy Gorillaz zaowocowały dziwaczną płytą, która – kiedy już pochwalą ją recenzenci, a jurorzy obsypią nagrodami – będzie się kurzyć na półkach niesłuchana i nielubiana.

Gorillaz to świetny materiał na współczesne gwiazdy: są fikcyjnymi, owianymi tajemnicą bohaterami rodem z komputerowego świata. Odnieśli sukces rzekomo wbrew sobie, ich popularność wybuchła nagle i niespodziewanie.

Tak mówi chwytliwa legenda dopisana do pomysłu Damona Albarna (niegdyś członka britpopowej grupy Blur) i Jamiego Hewletta (współtwórcy komiksu „Tank Girl”). To oni tworzą muzykę i graficzną „egzystencję” zespołu. Oficjalnie Gorillaz to cztery wirtualne postaci, które na koncertach pojawiają się w formie animacji.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"