Reklama

Country jak starte portki

Według kapituły Grammy najciekawszym nowym artystą w USA jest brodacz śpiewający o zimnym piwie

Publikacja: 02.04.2010 00:36

Muzycy Zac Brown Band żyją w trasie, dają 200 koncertów rocznie, a najlepsze występy dają na stacjac

Muzycy Zac Brown Band żyją w trasie, dają 200 koncertów rocznie, a najlepsze występy dają na stacjach benzynowych w środku nocy

Foto: Rzeczpospolita

Zac Brown to przykładny amerykański bohater – self made man, który pewnego dnia zdał sobie sprawę, że muzyka to jego przeznaczenie. Rzucił szkołę, wybrał gitarę, zakasał rękawy i zapracował na sukces. Kiedy w lutym, razem z członkami Zac Brown Band odbierał nagrodę, nie był – wbrew nominacji – debiutantem, ale człowiekiem z dorobkiem. Miał talent i ręce pełne roboty – dawał 200 koncertów rocznie.

Urodził się w 1975 r. jako jedno z dwanaściorga dzieci. Dorastał w górskim miasteczku w Georgii. Ojciec pracował w Coca-coli, wieczorami grywał folkowe piosenki przy ognisku. Matka sprzedawała ubezpieczenia i kochała Sinatrę. Zac sięgnął po gitarę jako siedmiolatek. Występował w knajpach solo, później założył zespół. Został

jego menedżerem, głównym kompozytorem, producentem piosenek. I szefem wytwórni płytowej – sam wydał dwa albumy. Ten trzeci, wyróżniony Grammy, nagrał na żywo z Zac Brown Band w studiu, bez upiększeń.

Prestiżowa statuetka za krążek „The Foundation” zmieniła tylko dwie rzeczy: teraz grupę Zaca Browna zna cały kraj, a żona i dzieci chętniej dołączają do niego w trasie. W jego fachu żaden triumf nie pozwala na luksus – muzyk country jest zawsze w drodze, wart tyle, ile jego ostatni koncert. Liczą się przejechane kilometry, zdarte struny, zaliczone adresy: od małych klubów po sportowe hale.

Jeśli wierzyć zasobom You- Tube, Zac Brown i jego zespół najlepiej grają w środku nocy, na stacji benzynowej, dla siebie i przypadkowych kierowców. Są ekipą zręcznych instrumentalistów, niejeden słynny rockman zielenieje z zazdrości, widząc, ile potrafią. Ale w świecie country takich magików są tysiące, trzeba pokazać coś więcej.

Reklama
Reklama

Brown dysponuje chwytliwymi piosenkami, które przekraczają granice gatunku i docierają do nowej publiczności. Zerwał się ze smyczy tradycyjnych rozgłośni country, łączy blue-grass z rockiem i reggae. Jego single trafiają na popowe listy i obalają przekonanie, że jedyną publicznością takiej muzyki są zaciekli republikanie z nudnych mieścin. Modne aranżacje i liberalne treści przenoszą modę na country do dużych miast.

Zac Brown pisze piosenki o marzeniach, które przydarzają się wszystkim. „Mam stopy w wodzie, tyłek w piachu, zimne piwo w dłoni, a w głowie – żadnych zmartwień. Dziś życie jest w porządku” – refren z utworu „Toes” wywindował zespół do czołówki listy „Billboardu”. Optymizm, proste przyjemności i nadzieja na dobre dni wracają we wszystkich utworach.

„Nie, nie mamy forsy. I jesteśmy tak wolni, jak to możliwe” – to fragment z „Free”. „Chicken Fried” zaczyna wers: „Lubię smażonego kurczaka, zimne piwo w piątki i głośne radio. Małe rzeczy znaczą najwięcej”.

Zespół Zaca Browna podoba się tej połowie Ameryki, która nie uległa wyczynom Lady Gagi, jest zmęczona blichtrem i tęskni za szczerymi artystami budzącymi zaufanie. Wystarczy jedna piosenka Zac Brown Band, by wiedzieć, co to za ludzie. Grają i śpiewają tak jak żyją – w wytartych dżinsach.

Zac Brown to przykładny amerykański bohater – self made man, który pewnego dnia zdał sobie sprawę, że muzyka to jego przeznaczenie. Rzucił szkołę, wybrał gitarę, zakasał rękawy i zapracował na sukces. Kiedy w lutym, razem z członkami Zac Brown Band odbierał nagrodę, nie był – wbrew nominacji – debiutantem, ale człowiekiem z dorobkiem. Miał talent i ręce pełne roboty – dawał 200 koncertów rocznie.

Urodził się w 1975 r. jako jedno z dwanaściorga dzieci. Dorastał w górskim miasteczku w Georgii. Ojciec pracował w Coca-coli, wieczorami grywał folkowe piosenki przy ognisku. Matka sprzedawała ubezpieczenia i kochała Sinatrę. Zac sięgnął po gitarę jako siedmiolatek. Występował w knajpach solo, później założył zespół. Został

Reklama
Kultura
Córka lidera Queen: filmowy szlagier „Bohemian Rhapsody" pełen fałszów o Mercurym
Kultura
Ekskluzywna sztuka w Hotelu Warszawa i szalone aranżacje
Kultura
„Cesarzowa Piotra”: Kristina Sabaliauskaitė o przemocy i ciele kobiety w Rosji
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Reklama
Reklama