Roisin Murphy upadła podczas koncertu w Moskwie i zanim dojdzie do siebie, pozostaje nam cieszyć się jej najnowszą płytą „Overpowered”. A jest czym. Murphy magnetyzuje jak oryginalne zjawisko. Z jej elektronicznych utworów, na poły futurystycznych i baśniowych, emanuje niesamowita energia. Piosenki nie tylko oddają stany emocjonalne wokalistki, ale również wprowadzają w nie słuchaczy.
Była w Polsce już trzy razy, najpierw z grupą Moloko, później solo. Za każdym razem publiczność wychodziła z jej koncertów zahipnotyzowana. W dawnych nagraniach Moloko sporo było utworów niepokojących, nawet psychodelicznych. Część tej stylistyki Murphy przeniosła na „Ruby Blue”, pierwszy samodzielnie nagrany album. Ale teraz wydała płytę radosną i taneczną.
Zdumiewające, ile ciepła i życia potrafi tchnąć w muzykę elektroniczną. Łączy ją z dobrze napisanymi tekstami. Lubi grę słów, zestawienia pojęć trywialnych i wyszukanych.
Słuchając, mam wrażenie obcowania z ożywioną materią – słowa i dźwięki zmieniają się w falę emocji. Na dodatek Murphy znów wykorzystuje instrumenty analogowe, które brzmią przyjemniej i bardziej kameralnie niż komputerowe programy.
Sama wokalistka przypomina porcelanową lalkę z alabastrową cerą i farbowanymi włosami. Ale na koncertach potrafi zaskakiwać, a na płycie jej głos ulega przemianom. Chwilami brzmi krystalicznie, przebija podkłady jak ostry nóż, potem staje się miękki i czuły.