Nie zawsze chcę być szefem, czasem mam dość podejmowania decyzji

John Scofield, amerykański gitarzysta, kompozytor i producent

Publikacja: 22.11.2007 03:37

Nie zawsze chcę być szefem, czasem mam dość podejmowania decyzji

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Promuje pan w Polsce niemal każdą nową płytę. Czy lubi pan u nas występować?

John Scofield: Oczywiście, bardzo się cieszę, że w ostatnich latach jest tak duże zainteresowanie moją muzyką. Występuję nie tylko w stolicy, ale również w innych miastach, takich jak Kraków, Wrocław, Gdynia. Planujemy dwie trasy koncertowe po Europie. W listopadzie z sekcją instrumentów dętych i wtedy zagramy w Bielsku-Białej, a wiosną tylko w trio. Pamiętam, że kilka lat temu występowałem już w Bielsku i zgotowano nam bardzo sympatyczne przyjęcie.

Bielska Jesień Jazzowa to festiwal, którego szefem artystycznym jest polski trębacz Tomasz Stańko. Czy zna go pan?

Nie osobiście, ale znam jego płyty. Są znakomite. To naprawdę wspaniały trębacz.

Na tym festiwalu Tomasz Stańko czasem dołącza do innych zespołów. Czy widziałby go pan w swojej grupie?

O tak, to świetny pomysł. Już jestem ciekaw, co z tego wyniknie.

Całkiem niedawno, w lipcu, występował pan na festiwalu Warsaw Summer Jazz Days. Z triem Medeski Martin & Wood utworzył pan kwartet, w którym nie był pan liderem. Czy zdarzają się panu takie sytuacje?

Oczywiście, kiedy jestem zapraszany jako gość przez innych muzyków. Wcześniej koncertowałem z zespołem Trio Beyond, w którym grali perkusista Jack De Johnette i organista Larry Goldings. To również była grupa bez lidera. Czasami żaden z muzyków nie chce przyjąć roli szefa, bo to ogranicza wymianę myśli i pomysłów. Medeski, Martin i Wood doskonale czują się w formule free, więc granie z nimi zawsze prowadzi do nieoczekiwanych sytuacji. Dlatego sam spytałem: czy przyjmiecie mnie do swojego zespołu? Zgodzili się i jestem z tego dumny.

Czy to duża różnica dla jazzmana tej klasy co pan: być liderem lub grać w zespole?

W tym konkretnym przypadku to była wyjątkowa sytuacja. Oni grają ze sobą od wielu lat, stanowią zwartą grupę doskonale rozumiejących się muzyków. To, że udało mi się dopasować do ich stylu pracy, zintegrować z nimi, uważam za sukces. Grało nam się naprawdę świetnie, publiczność to zauważała i doceniała. Jednak każdy zespół jest inny, rządzi się różnymi prawami. Czasami lepiej nie być liderem, a mimo to wnosić znaczący wkład do muzyki.

Jakie rozwiązanie pan preferuje?

Zawsze wolę być szefem, ale czasem mam dość podejmowania decyzji. Nie jestem dyktatorem. Muzyków traktuję na równi. Tak bywa w moim trio. Steve i Bill często mi sugerują: spróbuj zagrać w ten sposób.

Zaczynał pan karierę u boku wielkich jazzmanów i wielkich liderów. Z pewnością ich pan podpatrywał. Jak pracowali?

Miałem szczęście grać z naprawdę wielkimi: Gerrym Mulliganem, Billym Cobhamem, George’em Duke’em, Milesem Davisem, Dave’em Liebmanem, Garym Burtonem, Chetem Bakerem, Charlesem Mingusem. Każdy wielki lider angażuje innych muzyków po to, by wyrazili swoją ekspresję. Oczywiście zwykle wykonuje się kompozycje lidera, jego aranżacje, ale tym, co czyni taką sytuację naprawdę niecodzienną, jest możliwość wyrażenia siebie u boku wielkiego artysty. Wtedy powstaje wyjątkowa muzyka.

Na nowej płycie „This Meets That” zagrał pan w duecie z innym cenionym gitarzystą Billem Frisellem. Czy to było wasze pierwsze spotkanie w studiu?

Nie, w latach 80. graliśmy razem w grupie Bass Desires. Nagraliśmy dwa albumy. Uważam Frisella za jednego z największych gitarzystów jazzowych wszech czasów i genialnego innowatora. Ma bardzo charakterystyczne brzmienie i robi z gitarą to, o czym inni muzycy nawet nie pomyślą. Jest bardzo odważny. Nasze brzmienia wyraźnie się różnią, ciekawie kontrastują. Wybraliśmy temat „Dom wschodzącego słońca”, bo jesteśmy rówieśnikami. Kiedy mieliśmy po 12 lat, to był wielki hit. Każdy z nas chciał go zagrać na pierwszej gitarze, jaką dostał od rodziców.

Czy często sięga pan po gitarę akustyczną?

Od czasu nagrania albumu „Quiet” coraz częściej. Komponując, myślę o gitarze elektrycznej, bo to mój główny instrument, ale lubię też akustyczne brzmienie. Pamiętam, że pierwszy raz sięgnąłem po gitarę akustyczną, kiedy nagrywałem z Patem Methenym płytę „I Can See Your House From Here”. Nawet nie miałem wtedy swojego instrumentu i pożyczyłem od niego.

W 1977 r. rozpoczął występy ze swoim zespołem, w którym znaleźli się: pianista Richard Beirach, basista George Mraz i perkusista Joe LaBarbera. W 1980 r. założył trio z basistą Steve’em Swallowem i perkusistą Adamem Nussbaumem.

W ciągu dwóch lat ukazały się trzy entuzjastycznie przyjęte płyty: „Bar Talk”, najpopularniejsza „Shinola” i „Out Like a Light”. Od końca 1982 r. był gitarzystą w grupie Milesa Davisa. W październiku 1983 r. wystąpił z Milesem w Sali Kongresowej na festiwalu Jazz Jamboree.

W 1984 r. podpisał kontrakt z wytwórnią Gramavision, a wydany przez nią album „Still Warm” stał się bestsellerem. Na kolejnych albumach „Blue Matter” (1987 r.) i „Loud Jazz” (1989 r.) odszedł, paradoksalnie, od jazzowego idiomu, grając bardziej funkowo. Powrócił do jazzowego grania płytą „Time On My Hands” (1990 r.). Już wtedy był czołowym gitarzystą w światowych rankingach. Znakomite albumy: „Hand Jive” i „I Can See Your House From Here” (z Patem Methenym, 1994 r.) pomogły mu podpisać prestiżowy kontrakt z wytwórnią Verve i nagranie albumu „Quiet” z orkiestrą, a następnie kilku kolejnych wysoko ocenianych płyt.Kiedy usłyszał zespół Medeski Martin & Wood, zaproponował młodym muzykom nagranie płyty „A Go Go” (1998 r.). W ubiegłym roku sam poprosił, by przyjęli go do grupy, i tak powstała jedna z najbardziej fascynujących formacji jazzowych ostatnich lat: Medeski Scofield Martin & Wood.

m.d.

Rz: Promuje pan w Polsce niemal każdą nową płytę. Czy lubi pan u nas występować?

John Scofield: Oczywiście, bardzo się cieszę, że w ostatnich latach jest tak duże zainteresowanie moją muzyką. Występuję nie tylko w stolicy, ale również w innych miastach, takich jak Kraków, Wrocław, Gdynia. Planujemy dwie trasy koncertowe po Europie. W listopadzie z sekcją instrumentów dętych i wtedy zagramy w Bielsku-Białej, a wiosną tylko w trio. Pamiętam, że kilka lat temu występowałem już w Bielsku i zgotowano nam bardzo sympatyczne przyjęcie.

Pozostało 90% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla