Jestem przekonany, że najlepszych albumów nie nagrali jeszcze ani Branford, ani Wynton Marsalisowie.
Ostatnie płyty i koncerty Herbiego Hancocka, Keitha Jarretta czy właśnie Shortera świadczą, że weterani nieustannie pokazują, w którą stronę jazz powinien podążać. Są odważni i kreatywni, a tego Potterowi brakuje.Występował już w Polsce z sekstetem Dave’a Hollanda, ale z własnym kwartetem jeszcze go na żywo nie słuchaliśmy.
Potter zawdzięcza uznanie charakterystycznemu brzmieniu: szybkiemu, ostremu, dynamicznemu. Jednak po koncercie Wayne’a Shortera chciałoby się posłuchać równie rewolucyjnego muzyka, nawet jeśli reprezentuje inny pogląd na jazz.
W bielskim klubie Klimat Potter rozpoczął od utworów z albumu „Underground”. I natychmiast pokazał, że technika jest jego najmocniejszą stroną. Nic nie można było zarzucić kompozycjom, a narracja trzymała w napięciu. Po kilku utworach, szczególnie tych nowych, poczułem się jednak zmęczony. Potter po prostu gra za dużo dźwięków. Ma niewiele do powiedzenia i tę pustkę przykrywa perfekcyjną techniką. A przecież w jazzie liczą się koncepcja i innowacja.
Partnerujący mu Adam Rogers to bardzo dobry gitarzysta, ale nie pokazał nic ciekawego. Świetna była zaś sekcja rytmiczna: basista Scott Colley i perkusista Nate Smith. Z takimi muzykami można zagrać wszystko. Trzeba tylko wiedzieć co.