Niestety: światem muzyki rządzi niepodzielnie producencka mafia. Trzy szare eminencje – Rick Rubin, Timbaland i Brian Eno – dyktują warunki pracy w studiach nagraniowych, niszcząc osobowości największych artystów. Niedawno Madonna zaprosiła do współpracy dyktatora muzycznych mód dla nastolatek, czyli Timbalanda, i nagrała najgorszą płytę od lat. Brian Eno kursował ostatnio między studiami nagraniowymi U2 i Coldplay: zespołów, które ze sobą... rywalizują! „Viva la vida” pokazuje, że zdołał omotać Chrisa Martina i jego kolegów. Miejmy nadzieję, że Bono okaże się bardziej stanowczy i wyrzuci Eno za drzwi, zanim będzie za późno.Chris Martin, opowiadając o przygotowaniach do nagrania najnowszej, czwartej płyty, mówił, że grupa chce się odciąć od tego okresu działalności, który zwieńczył fantastyczny poprzedni album „X&Y”. Najlepiej sprzedający się kompakt 2005 r. kupiony przez 10 mln fanów na świecie. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Coldplay zdecydował się zerwać z tym, co było oryginalną kontynuacją osiągnięć Pink Floyd, U2 i dawało szanse na to, że młode pokolenie nie będzie musiało słuchać popowej papki. Nie wiem też, co kieruje Martinem, gdy w wywiadach dokonuje żenującej samokrytyki i przysięga, że już nigdy nie zagra na pianinie długich, rozbudowanych kompozycji i nie zaśpiewa charakterystycznym dla siebie falsetem. Tym bardziej że to nieprawda, bo wszystkie typowe dla Coldplay elementy są na nowej płycie. Tyle że dzięki zaproponowanym przez producenta aranżacjom straciły swój wyjątkowy charakter.

Coldplay bezsensownie zrezygnował z muzycznych ambicji

To wspaniale, że lider zespołu nie używa narkotyków, brzydzi się alkoholem i daje przykład, jak być dobrym ojcem i mężem – u boku pięknej Gwyneth Palthrow. Powinien mieć jednak swoje zdanie w kwestiach artystycznych. Tymczasem zarówno muzyka, jak i teksty świadczą o tym, że jest oportunistą. Chwilami można odnieść wrażenie, że jego bierność i ślepe podporządkowanie Eno to konsekwencja pokojowego stosunku do wszystkiego i wszystkich – doprowadzonego do absurdalnego masochizmu. Martin zafascynował się Fridą, która walcząc ze śmiercią, wymalowała na jednym z obrazów wielkimi literami „Viva la vida” – „Niech żyje życie”. Z myślą o okładce płyty wokalista przekopiował latynoski slogan na obraz Delacroix „Wolność prowadząca lud Paryża na barykady”, co ma oznaczać, że na żadnej barykadzie stawać nie będzie. Nie chce, by ludźmi kierowała zemsta, i wierzy, że Obama odmieni świat – niech mu będzie. Jednak w Brianie Eno powinien zobaczyć muzycznego bin Ladena. Są przecież na „Viva la vida” wspaniałe motywy, świetne partie gitar i refreny, niestety, popsute przez producenta bezsensownymi aranżacjami w modnej konwencji multikulti – brzmieniami z Azji, świata islamu czy hiszpańskim flamenco. Miało być różnorodnie, a jest chaos przypadkowego zbioru niepasujących do siebie przebojów. Tymczasem zagrane prosto „Cemeteries of London”, „Lost” czy „Yes” obroniłyby się same.

„Viva la vida” czy „Violet Hill” będą się pewnie sprzedawały znakomicie w postaci dzwonków do telefonów komórkowych. To przykre, że Coldplay, który przez lata konsekwentnie odmawiał udziału w reklamach, „wybrał” rolę dostawcy popowych gadżetów.

Masz pytanie,wyślij e-mail do autora: j.cieślak@rp.pl