Reklama

Żegnając Alfreda Brendla

Zmarły niedawno w wieku 94 lat jeden z największych pianistów swojej epoki był postacią paradoksalną. W interpretacjach Beethovena czy innych kompozytorów Austriak wyróżniał się pokorą wobec tego, co zapisane w nutach. Za to we własnych tekstach, wypowiedziach i prywatnych pasjach Alfred Brendel ujawniał przekorę i prześmiewczość.

Publikacja: 18.07.2025 14:00

Żegnając Alfreda Brendla

Foto: PAP/CTK

Z zadowoleniem opowiadał, jak w nowojorskim Museum of Modern Art pewna staruszka, zwiedziona podobieństwem fizjonomii, zagadnęła go: „Przepraszam, czy pan Woody Allen?”. Obu artystów łączył zmysł absurdalnego humoru. Mieszkający od dawna w Londynie pianista kolekcjonował nie tylko egzotyczne maski, ale również dowcipy rysunkowe i lapsusy z gazet, pisał też purnonsensowe wiersze. Z okazji 85. urodzin, mówiąc o swoim poczuciu spełnienia, zażartował: „Mógłbym umrzeć, ale co i rusz nie pozwalają nagłe sprawy”.

W dużej mierze samouk, osiągnął sukces nieoczywistą drogą. Urodzony na Morawach, pobierał w dzieciństwie lekcje fortepianu, ale nie miał okazji obcować z muzyką wyższego lotu. Kiedy ojciec prowadził hotel na chorwackiej wyspie Krk, do Alfreda należało nakręcanie gramofonu, by goście mogli posłuchać na przykład Jana Kiepury: „Brunetki, blondynki”...

Czytaj więcej

Pianista Tomasz Ritter: Szukam prawdy artystycznej, nie historycznej

Później rodzic został w Zagrzebiu kierownikiem kina. To wpoiło nastolatkowi fascynację filmem, a ówczesne zetknięcie z totalizmem ustaszów i nazistów wszczepiło mu niechęć do przynależności grupowych. Tuż po wojnie w Grazu indywidualizm kazał też dorastającemu Alfredowi porzucić regularne lekcje fortepianu. Odtąd bywał jeszcze adeptem kursów mistrzowskich, ale wykorzystując magnetofon otrzymany w prezencie, sam stał się sobie najsurowszym mentorem. Nawet po zakończeniu olśniewającej kariery, puszczając uczniowi swoją płytę, w pewnym trudnym pianistycznie miejscu stwierdził: „Powinienem zacząć od zera”. Kariera ta zaś, rozpoczęta sukcesem 18-latka na konkursie w Bolzano, trwała prawie 60 lat.

Powinienem myśleć o Brendlu jako umarłym – ale co i rusz nie pozwala nagły zachwyt.

Reklama
Reklama

Utwory, które wykonywał (zwłaszcza Mozarta, Beethovena i Schuberta), analizował w niejednym eseju. Brak efekciarstwa sprawiał, że recenzentom wydawał się nieraz „intelektualistą” fortepianu. On jednak drwiąco temu zaprzeczał: tak to jest, kiedy pianista pisze książki i nie grywa Rachmaninowa... Sam twierdził, że stara się rozśpiewać swój instrument, a także naśladować jego brzmieniem orkiestrę. Miłośnik kościołów romańskich i barokowych, malarstwa, literatury i teatru najróżniejszych epok, zdawał się dostrzegać w muzyce architekturę, obraz, opowieść i to, co nazwał „barwami psychicznymi”. W ich dawkowaniu tkwiła chyba niezwykłość gry Austriaka – w najdrobniejszych odcieniach dźwięku, wahnięciach tempa czy pauzach. W ułamkach ekspresji doskonalonej bez końca.

Czytaj więcej

Dwóch pianistów z Polski wygrało udział w Konkursie Chopinowskim

Poznałem to także dzięki jego recitalom w Filharmonii Narodowej. Mogłem wtedy zobaczyć postać dawno znaną z okładek płyt, w grubych szkłach, z wianuszkiem siwych włosów, ale młodzieńczo wysoką. W 2008 r. 77-latek odbywał pożegnalne tournée; odczuwając już pewne dolegliwości, rozstawał się z estradą umyślnie, kiedy był jeszcze w wielkiej formie. Jak mówił, chciał tym sobie dowieść, że dawał występy z własnej woli, a nie z „narkotycznego przymusu”. Miał jeszcze co robić: prawie do końca życia wygłaszał prelekcje, pisał, prowadził warsztaty dla młodych muzyków w różnych krajach Europy.

91-letni tym razem bez żartów powiedział swojemu uczniowi o perspektywie śmierci: myśli o niej z ulgą, bo nie będzie dłużej świadkiem inwazji na Ukrainę. Jeszcze w tym roku wydał zbiór tekstów o muzyce. A odkąd w czerwcu dotarła smutna wiadomość, na nowo słucham jego nagrań i przestać nie mogę. Frazy jak na jednym niekończącym się oddechu, kiedy indziej ten pomruk niskich dźwięków albo zabawny ozdobnik... Powinienem myśleć o Brendlu jako umarłym – ale co i rusz nie pozwala nagły zachwyt.

Z zadowoleniem opowiadał, jak w nowojorskim Museum of Modern Art pewna staruszka, zwiedziona podobieństwem fizjonomii, zagadnęła go: „Przepraszam, czy pan Woody Allen?”. Obu artystów łączył zmysł absurdalnego humoru. Mieszkający od dawna w Londynie pianista kolekcjonował nie tylko egzotyczne maski, ale również dowcipy rysunkowe i lapsusy z gazet, pisał też purnonsensowe wiersze. Z okazji 85. urodzin, mówiąc o swoim poczuciu spełnienia, zażartował: „Mógłbym umrzeć, ale co i rusz nie pozwalają nagłe sprawy”.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Szopy w natarciu”: Zwierzęta kontra cywilizacja
Plus Minus
„Przystanek Tworki”: Tworkowska rodzina
Plus Minus
„Dept. Q”: Policjant, który bał się złoczyńców
Plus Minus
„Pewnego razu w Paryżu”: Hołd dla miasta i wielkich nazwisk
Materiał Promocyjny
Sprzedaż motocykli mocno się rozpędza
Plus Minus
„Survive the Island”: Między wulkanem a paszczą rekina
Reklama
Reklama