Dziewczyny, strzeżcie się – ten smukły elegant skradnie wam serce w okamgnieniu. Zagrały werble, klawisze fortepianu i saksofon, a niski i głęboki głos Duska oznajmił: „Wasz mężczyzna znów jest w mieście!”.
Dynamiczna „Back In Town” pochodzi z ostatniej płyty, którą nagrywał w miłosnej euforii. Wcześniejsze piosenki były spokojniejsze i melancholijne, ale kiedy tylko kanadyjski śpiewak znów się zakochał, sięgnął po weselsze brzmienia. W swingującej szybko „Who’s Got The Action” z szelmowskim uśmiechem pytał więc: kto ma dość ikry, by zaryzykować? Miłość jest jak hazard, trzeba odwagi i stalowych nerwów.
Dusk, niczym zaprawiony w emocjonalnych bataliach weteran, pozwolił tu sobie na odrobinę nonszalancji – rozpiął marynarkę, a rękę trzymał w kieszeni. Do tego luzu idealnie pasowała zaprawiona funkiem „Miracle” oraz pierwsza piątkowego wieczoru próbka jego dowcipnej konferansjerki. Zwierzył się, że w Kanadzie jego największym atutem jest... polska dziewczyna. Gdzie się nie ruszy, wszyscy komplementują jej urodę. On chwalił nie tylko urodę Polek, także pierogi i maluchy.
Wkrótce wrócił elegancki swing w „The Best Is Yet To Come”. Duskowi towarzyszyła świetna ekipa muzycznych fachowców.
Grali z polotem i fantazyjnie, ale przede wszystkim solidnie i bezbłędnie, z precyzją typową dla amerykańskich jazzmenów. Tacy jak oni nie zawodzą i nawet gdyby Dusk był etatowym croonerem w Las Vegas, codziennie dawaliby razem perfekcyjne koncerty. Śpiewając: „Jeszcze nic nie widzieliście, najlepsze dopiero nadejdzie” szykował nas pewnie na chwilę, gdy stanie przy fortepianie, by spróbować sił w repertuarze mistrzów. Słuchaliśmy m.in. „Don’t Get Around Much Anymore” Nata Kinga Cole’a i „The Way You Look Tonight” Franka Sinatry, z którym jest porównywany.