Za swoje przedstawienie „Pod presją" z Teatru Śląskiego w Katowicach Maja Kleczewska otrzymała już Nagrodę im. Swinarskiego. Przyjmowała ją z wątpliwościami, biorącymi się z faktu, że jest dopiero drugą reżyserką w wieloletniej historii nagrody, co uznała za przejaw patriarchatu, ale i okazję do podkreślenia swojej feministycznej postawy.
Dramatyczne zderzenie
„Pod presją" to dokonana z Łukaszem Chotkowskim adaptacja filmu „Kobieta pod presją" Johna Cassavetesa z Geną Rowlands. Bohaterką spektaklu jest nadwrażliwa, rozedrgana i odklejona od rzeczywistości Marbel. Starając się sprostać roli matki i żony górnika, potwierdza tylko swą psychiczną labilność i budzi irytację, przez co mąż zamyka ją w psychiatryku.
Spektaklu by nie było, gdyby nie kreacja Sandry Korzeniak. Jej aktorstwo, a raczej bycie i życie w polskim teatrze, opłacane jest własną nadwrażliwością i rozedrganiem. Rozwibrowuje bohaterki wyjątkową intonacją, rytmem i nieskrywanym zagubieniem. Z takiej osobności, która w pierwszym odczuciu może wydać się dziwaczna, a rozbija kanony po mieszczańsku rozumianej normalności, rodzi się siła wybitnej artystki. Jej indywidualność przekłada się na teatralne kreacje jak w pamiętnej „Marilyn" Krystiana Lupy.
Aby skonfrontować życie wewnętrzne bohaterki z rzeczywistością, Kleczewska stworzyła dwukondygnacyjną przestrzeń teatralną. Parter wypełnia mieszkanie z sypialnią, jadalnią i przedpokojem w tle, utrzymane w sterylnej ikeowskiej aurze. Ekran powyżej emituje wizualizacje. Retrospekcje i zdarzenia z kulis miksowane są z akcją pokazaną w zbliżeniu przez pracujące na żywo kamery.
Marbel wyprawia dzieci do matki, próbuje romansować w barze, nerwowo pali papierosa w toalecie, uciekając przed światem i rodziną. Podejmuje też próbę „normalnego" funkcjonowania, zapraszając górników – tych ludzi ciężkiej pracy! – na spaghetti i wino. Stara się, jak umie, przełamać kobiecą wrażliwość rubasznymi żartami z męskiej szatni.