Nie mogło być lepszego wyboru w ten grudniowy wieczór, jak spędzić go z dala od zakorkowanych ulic w Sali Kongresowej. Tu dwa koncerty dała Glenn Miller Orchestra kierowana przez pianistę i aranżera Wila Saldena.
Big-band powinien nazywać się raczej im. Glenna Millera, bo nie jest to jedyna formacja mająca licencję na nazwisko lidera jednej z najsłynniejszych orkiestr swingowych. W Ameryce działa inna pod tą samą nazwą, a kieruje nią puzonista Larry O’Brien. Ciekawe, która zwyciężyłaby, gdyby stanęły w szranki.
Po piątkowym koncercie stawiałbym na orkiestrę Saldena, jeśli chodzi o perfekcję i precyzję wykonania sztandarowego repertuaru Millera. Ale jestem przekonany, że jej „amerykańska siostra” ma w swoich szeregach muzyków z większym polotem i na wyższym poziomie wirtuozerii.
Europejscy muzycy, w większości Niemcy i Skandynawowie, celująco odrobili lekcję „Glenn Miller dzisiaj”. Otwierająca koncert „Moonlight Serenade” zabrzmiała lekko i łagodnie. Inny wielki przebój Millera „Tuxedo Junction” został rozpisany na sekcje trąbek, saksofonów i puzonów tak, by muzycy mogli ze sobą rywalizować. Wygrali puzoniści i dumnie wyszli na brzeg sceny machając przed instrumentami charakterystycznymi melonikami.
W sentymentalnej świątecznej balladzie „Chestnuts Roasting on an Open Fire” wyjątkowo rzewnie zabrzmiały puzony. Dostojną, niemal kościelną aranżację na trąbki i puzony miał utwór „It Came upon the Midnight Clear”.