To już ósmy album Anderszewskiego wydany przez Virgin Classics/EMI, ale pierwszy nagrany na żywo. Na miejsce rejestracji wybrano Carnegie Hall w Nowym Jorku, najbardziej prestiżową salę w Ameryce i jedną z najważniejszych na świecie. Płyta z zapisem takiego recitalu jest artystyczną nobilitacją. Wielu muzyków wchodzi do Carnegie Hall niejako tylnymi drzwiami, gdyż sami opłacają koszty występu. Ci lepsi otrzymują zaproszenie, tylko nieliczni z nich nagrywają tam płyty.
Występem w grudniu 2008 r. Piotr Anderszewski nie chciał zdobyć taniego poklasku u nowojorczyków. Mógł zagrać zestaw koncertowych pewniaków, a wybrał czterech kompozytorów, w tym cykl „We mgle” Czecha Janačka, którego muzyczną oryginalność doceni wyrobiona publiczność. Jednocześnie to pierwsza tak wirtuozowska płyta Anderszewskiego. Polak pokazuje, że dobrze się czuje w różnych stylach i że potrafi grać z polotem i błyskiem, a przy tym wnikliwie wczytuje się w nuty.
Początek jest fascynujący, ale też Bach to miłość Anderszewskiego, za płytę z trzema jego partitami otrzymał kilka lat temu nominację do nagrody Grammy. Teraz utrwalił partitę oznaczoną numerem drugim. Zinterpretował ją wspaniale, polifoniczne bogactwo brzmień łączy się z prostotą melodii, klasyczna surowość z nostalgią, a momentami fortepian brzmi jak wielka orkiestra.
Po Bachu artysta przeszedł do późniejszej o sto lat muzyki Schumanna, którą stosunkowo niedawno włączył do repertuaru. „Karnawał wiedeński” zagrał z romantycznym rozmachem wymagającym zmiennej dynamiki, a cały utwór obdarzył metafizycznym niepokojem. „We mgle” Janačka wprowadza zupełnie inne klimaty. To utwór o zmiennych nastrojach, rygor formy ustępuje żywiołowi emocji. Ten rodzaj muzycznych impresji, od których nie stronili inni kompozytorzy z początków XX w., bardzo odpowiada pianiście. Na finał zagrał zaś jedną z sonat z op. 31 Beethovena. Została ukończona w 1802 r., ale w jego interpretacji stała się dziełem dojrzałego romantyzmu.
Dobry recital nie może się obejść bez bisu. Po burzliwych brawach Anderszewski wykonał więc trzy węgierskie piosenki ludowe Bartoka. Taki wybór świadczy o oryginalności Polaka. Większość artystów żegna się z publicznością klasycznymi hitami lub popularnymi transkrypcjami, on woli pozostawić słuchacza w świecie wyrafinowanej muzyki.