Sprzedaje się i jest sobą

Dylan koncertuje w Europie, rozgrzewając się przed premierą płyty, która ukaże się jesienią - pisze Jacek Cieślak z Pragi

Publikacja: 25.06.2010 20:28

Podczas występów Boba Dylana obowiązuje bezwzględny zakaz fotografowania. Każde koncertowe zdjęcie b

Podczas występów Boba Dylana obowiązuje bezwzględny zakaz fotografowania. Każde koncertowe zdjęcie barda jest na wagę złota

Foto: sony music

Na zdjęciu bratysławski bulwar nad Dunajem. Za piękną dziewczyną na rowerze jedzie starszy pan. Dziwne: chociaż z nieba leje się żar, na głowie ma zimową narciarską czapkę. Pół twarzy ukrył za gigantycznymi lustrzankami. Ukrył, a i tak przypomina Boba Dylana.

To niemożliwe... Dylan nie nosiłby przecież firmowej kurtki Brooklyn Vinder Motorcycle Club NY: od czasu pamiętnego wypadku, który przerwał jego karierę w latach 60., nie ma chyba nic wspólnego z motocyklami.

[srodtytul] Bob barman [/srodtytul]

Nie wierzę własnym oczom: internetowe portale eksponują zdjęcie blisko 70-letniego Boba Dylana na rowerze, w kurtce Brooklyn Vinder Motorcycle Club NY. Zdjęcie na wagę złota, bo bard unika mediów jak ognia, w szczególności zaś fotoreporterów.

Kiedy dwa lata temu występował w warszawskiej Stodole, nie było ani jednej akredytacji dziennikarskiej i obowiązywał bezwzględny zakaz fotografowania. Ci, którzy cudem przemycili amatorskie aparaty, trzymali w dłoniach bezużyteczne urządzenia. Muzyk stanął bowiem w najgorzej oświetlonym miejscu sceny, a kiedy zbliżał się do fanów, od obiektywów telefonów komórkowych odgradzała go kurtyna jasnych świateł. Można było sobie zrobić portret, ale... z twarzą wypaloną przez jupitery.

Przed praską halą O2, gdzie Bob Dylan zagrał koncert dla 10 tysięcy fanów, kontrola niczym na lotnisku. Jakby artysta chciał powiedzieć: nie bądźcie dziećmi, zamiast pstrykać fotki i kręcić filmiki do YouTube, zajmijcie się słuchaniem moich songów!

Szybko się orientuję, że zakaz fotografowania ma jeszcze jedną przyczynę, i to chyba dla artysty wstydliwą. Fotografuję menu baru, a wraz ze mną wściekły czeski fan, jeden z tych najwierniejszych – leciwy hippis o siwych włosach. Wzburzony wyraz twarzy świadczy, że właśnie legł w gruzach cały jego życiowy system wartości. Dylan był dla niego symbolem niezależności, bezkompromisowości i walki z komercją, tymczasem wielki plakat barda reklamuje drinki, z których sprzedaży czerpie zyski. Bob barman? Już nie bard? Młodsi nie widzą problemu. Kupują Cuba Libre, Whisky Cola po 130 koron. Najdroższa jest Red Bull Vodka – 155 koron. – Na finlandii – zachęca pani w barze.

[srodtytul]Klasyk abstynent [/srodtytul]

Alkoholowy biznes wypada tym zabawniej, że fanów w sali witał odtwarzany z komputera, namaszczony głos opiewający zasługi Dylana w stylu pompatycznej hollywoodzkiej gali. Ameryka w pigułce! Gdy jednak artysta wszedł na scenę, nie było wątpliwości, że choć dobiega siedemdziesiątki – jest w pełni sił. „Never Ending Tour" rozpoczął w 1988 r. i każdego roku gra 100 koncertów. Kto mu sprosta? W tym roku odwiedził już Japonię i pierwszy raz zagrał w Korei Południowej. Występy konserwują go. To prawda, w kostiumie meksykańskiego szlachcica wyszywanym srebrnym haftem i wykwintnym kapeluszu wygląda staromodnie, to jednak stylizacja. Ukłon w stronę mistrzów młodości.

Rewelacyjni muzycy z zespołu towarzyszącego artyście muszą mieć co wieczór ubaw, zakładając beżowe garnitury, jakie noszą klezmerzy w eleganckich kasynach i muzycznych klubach. Ale czego nie robi się dla mistrza! Poza tym, to artyści z najwyższej półki. Wspaniale zagrali bachiczne "Rainy Day Women #12 & 35".

Wiele mówi się o nałogach barda. Po występie w Stodole plotkowano, że opierał się na klawiaturze organów, by się nie przewrócić.

W Pradze pokazał pogodną, niemal uśmiechnięta twarz. I grał swoje największe przeboje z najwcześniejszych albumów, co fani lubią najbardziej. Kilka wspaniałych momentów przeżyły panie. Muzyk poświęcił im erotyczną balladę "Lay, Lady, Lay", dialogując na gitarze z instrumentalistą Charlie Sextonem, który powrócił do zespołu po dekadzie. "Just Like a Woman" śpiewał przed sceną żeński chór. Dylan odpowiedział niezwykle witalną partią na harmonijce. Nie była tak chrapliwa jak zazwyczaj, tylko łagodna. Zdecydowanie ostrzej zabrzmiało "Cold Irons Bound" i "Workingman's Blues #2", a z nowszych kompozycji – "Honest With Me" i emanujące optymizmem "I Feel a Change Comin' On".

[srodtytul]Hołd dla Jima [/srodtytul]

"Thunder on the Mountain" Dylan oddał Sextonowi środek sceny. Początkowo w jego zachowaniu dała się zauważyć ogromną nerwowość. Na tle imponującego spokojem lidera stanowił kliniczny przykład ADHD. Gitarzystą jest jednak świetnym.

Napędzał muzyczną machinę zespołu, nasycając ją folkowymi i countrowymi smaczkami. Ustąpił miejsca szefowi dopiero podczas "Ballad of a Thin Man". I wtedy jego gitara podążała za chrapliwym głosem wokalisty, podkreślając ostrymi dźwiękami ekspresyjność bluesa wymierzonego w mieszczańskich hipokrytów. To była wspaniała uwertura wielkiego finału.

Tak się złożyło, że mija 45. rocznica nagrania "Like a Rolling Stone". Dylan zaśpiewał swój hymn, ale inaczej, jakby chciał się zdystansować od nazbyt przebojowej interpretacji Micka Jaggera. W refrenie demonstracyjnie pomijał okrzyczany tytuł, ledwie go mruczał, akcentując zaczepne "How Do You Feel?".

"Jolene", słynny przebój Dolly Parton, zmienił nie do poznania i wykonał dynamicznie – bluesrockowo, koncentrując się na mocnych akordach organów. Ale największe zaskoczenie przyniosło "All Along the Watchtower".

Kiedy Dylan usłyszał mistrzowską interpretację Hendriksa, zawstydził się własną słabością i długo nie wykonywał kompozycji. W Pradze przypomniał ją w wersji Jimiego. Oddał hołd wielkiemu gitarzyście. Bez zbędnych słów. Bo i tym razem nie powiedział nic. Nie musiał. Wszystko zawarł w piosenkach.

Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem