Łukasz Kuropaczewski ma 29 lat, robi karierę w świecie, ale doceniany jest też w kraju. To muzyk niepokorny i nieunikający ostrych słów. – Dziś każdy chce się przypodobać widowni i dlatego gitarzyści biorą się do samby – mówił kiedyś w wywiadzie dla „Rz”. – Trzeba sięgać po prawdziwych kompozytorów, odejść od gitarowych trików, pokazać, że ten instrument umie krzyczeć, płakać, szeptać.
Po kilku solowych płytach kolejną – „Aqua e vinho” – nagrał z rówieśnikami. Dobrał świetnych partnerów: skrzypaczki Agatę Szymczewską i Annę Marię Staśkiewicz, laureatki Konkursu im. Wieniawskiego, Marcina Zdunika – największy talent wiolonczelowy ostatnich lat, oraz grającą na altówce Katarzynę Budnik-Gałązkę. Każdy odnosi indywidualne sukcesy, łączy ich nie tylko wiek, ale i fakt, że nie uznają muzyki emocjonalnie obojętnej, nijakiej.
[wyimek]Kuropaczewski ciekawie łączy brzmienia gitary ze skrzypcami lub z wiolonczelą [/wyimek]
Przeczytawszy spis utworów, można dojść do wniosku, że płyta jest typową składanką. Cóż może bowiem łączyć utwór Vivaldiego z ludowymi tańcami Bartoka czy obowiązkową dla każdego gitarzysty muzyką hiszpańską? A jednak całość jest spójna, a przy tym bogata i różnorodna.
Album niczym klamra spinają dwie barokowe kompozycje zagrane przez całą piątkę. Początek gitarowego koncertu Vivaldiego i finałowe fandango z kwintetu Boccheriniego potraktowane zostały w ten sam radosny sposób. Dla artystów muzyczny żywioł jest ważniejszy niż wnikliwe zagłębianie się w tajniki stylu odległego baroku, ale też dzięki temu interpretacji tych słucha się z takim zainteresowaniem.