Na oficjalnej stronie internetowej Placido Domingo zamieścił swe życiowe motto: "Kiedy odpoczywam, rdzewieję". I konsekwentnie trzyma się tej zasady, dziś w przeddzień urodzin w Teatro Real w Madrycie, śpiewa Orestesa w "Ifigenii w Taurydzie" Glucka. Po operacji, której musiał się poddać rok temu, nie ma ani śladu. Wtedy na kilka miesięcy odwołał wszystkie występy, ale już latem przystąpił do pracy ze zdwojoną energią, przełamując kolejną barierę.
We wrześniu zaśpiewał w Mantui jedną z najtrudniejszych barytonowych partii – błazna Rigoletta w operze Verdiego. Żaden tenor nie dokonał takiej sztuki w wieku 69 lat. Bezpośrednią transmisję telewizyjną spektaklu oglądało około miliarda widzów na świecie.
[srodtytul]Ostatni kochanek [/srodtytul]
Dwa lata temu, przed przyjazdem na koncert do Łodzi, Placido Domingo zdradził "Rz" sekret znakomitej kondycji: – Trzeba wszystko robić z pasją i traktować jako ciekawe wyzwanie. Wtedy nie grozi nam rutyna, a głos, taki jak mój, czyli tenora, zachowa przypisaną mu przez naturę świeżość. W życiu i na scenie nie udaję, że mam mniej lat, niż wynika to z metryki.
Placido Domingo nie wciela się już w amantów. Wybiera role władców, zmęczonych życiem wojowników lub wręcz starców: cesarza w operze specjalnie dla niego napisanej przez chińskiego kompozytora Tan Duna, Simona Boccanegry, Rigoletta. Wyjątek uczynił trzy lata temu w Metropolitan w Nowym Jorku, z okazji 40-lecia swego debiutu na tej scenie. Ponownie wcielił się w tę samą postać: Maurycego, syna Augusta II Sasa, a zarazem kochanka tytułowej bohaterki w operze "Adriana Lecouvreur" Cilei. Ale tym razem bohater był dojrzałym mężczyzną, a nie młodzieńcem.