Sean Bean – rozmowa z gwiazdą Gry o tron

Z Seanem Beanem rozmawia Agnieszka Kwiecień

Publikacja: 15.04.2011 20:51

Sean Bean – rozmowa z gwiazdą Gry o tron

Foto: ROL

Sharpe – brytyjski żołnierz z czasów wojen napoleońskich, Odyseusz w „Troi", Boromir we „Władcy pierścieni", teraz lord Eddard Stark w „Grze o tron"... A to tylko fragment długiej listy wojowników, z którymi utożsamiają pana widzowie. Dlaczego wybiera pan akurat takich bohaterów?

Podejrzewam, że to oni wybierają mnie, a nie ja ich. Rzeczywiście, zebrało się trochę tego rodzaju ról. Nawet ostatnio... w ubiegłym roku byłem rycerzem w dramacie „Black Death". Tak to działa: zagrasz dobrze złego faceta, dostajesz propozycje ról czarnych charakterów. A po kilku filmach, w których jeździsz konno i masz miecz, zaczynasz być postrzegany jako wojownik.

Zbliżenie - czytaj więcej

W życiu też reprezentuje pan typ wojownika?

Nie, absolutnie nie. Prywatnie nie jestem wojownikiem.

Miałam na myśli raczej karierę...

Jestem ze swojej kariery zadowolony, kocham to, co robię. I lubię ten rodzaj niepewności, co przyniesie czas, jaka będzie kolejna rola. To zawsze jest niespodzianka. Nie chciałbym tego zmieniać. Oczywiście, w grę wchodzą też ambicje. Marzysz o jakiejś roli, starasz się o nią, tylko że tak naprawdę zwykle niewiele zależy od ciebie.

Wielu brytyjskich aktorów zdecydowało się na przeprowadzkę za ocean, żeby być w centrum wydarzeń, tam robić kariery. Pan o tym nie myślał?

Przeprowadzki na stałe nie planuję. Do Los Angeles przyjeżdżają ludzie, którzy chcą spełnić swoje marzenia, odnieść sukces, często postawili wszystko na jedną kartę i są naprawdę zdeterminowani. Rywalizacja jest ogromna. W LA wszystko kręci się wokół przemysłu filmowego: scenariuszy, ról, produkcji. Tu, w Londynie, mam spokój, prywatną przestrzeń, poczucie, że jestem u siebie. Na brak pracy nie narzekam.

Po thrillerze „Czas patriotów", gdzie zagrał pan irlandzkiego terrorystę, i roli cynicznego lorda Fentona w serialu „Scarlett" stał się pan w Hollywood etatowym czarnym charakterem. Czasem udaje się panu jednak złagodzić wizerunek postacią niejednoznaczną, jak w „Planie lotu" czy „Władcy Pierścieni". Lord Stark należy do tej grupy?

Zdecydowanie. Stark jest postacią pozytywną i to jedną z niewielu w gronie bohaterów „Gry o tron". To człowiek honoru, uczciwy i zasadniczy. Spędził młodość na wojnie: pomagał przyjacielowi, królowi Robertowi, zdobyć koronę. Teraz zostaje jego doradcą, wraca na dwór. W świecie intryg, których nie rozumie, wśród ludzi dwulicowych czuje się bardzo źle. Nie wiadomo, kto tu jest wrogiem, kto ma racje i czy za chwilę „przyjaciel" nie wbije ci noża w plecy. W walce o władzę ujawniają się najgorsze ludzkie emocje, najczarniejsze żądze. Nawet zalety – poczucie obowiązku, honor, lojalność – stają się czymś względnym. Stark jest rozdarty, bo musiał zostawić rodzinę, którą bardzo kocha, żeby służyć człowiekowi, który nie jest już tym samym szlachetnym królem, jakiego znał za młodu.

Jak pan budował postać lorda Starka?

Głównym źródłem wiedzy o bohaterze jest dla mnie zawsze scenariusz. Ten jest świetnie napisany, wiernie oddaje klimat książek George'a R.R. Martina. Nie znałem ich wcześniej, ale jak tylko zaczęły się prace nad serialem, zorientowałem się, że mają duże grono fanów.

Już pomysł ekranizacji „Gry o tron" wzbudził wśród miłośników fantasy podekscytowanie, na forach internetowych trwają gorące dyskusje na temat obsady. Sądzi pan, że fanom serial się spodoba?

Mam nadzieję. Ale nie śledzę tego, co się dzieje wokół serialu, nie jestem internautą, wprost przeciwnie... Jako aktor zawsze biorę odpowiedzialność za rolę, którą gram. To jest moja interpretacja postaci – tak ją postrzegam i tak ją portretuję. Jeśli coś jest nie tak, interweniuje reżyser. Odpowiedzialność za rolę to coś innego niż podlizywanie się widowni.

Czym „Gra o tron" różni się od innych ekranizacji książek fantasy, choćby „Władcy pierścieni"?

Obie te produkcje mają rozmach i epicki charakter. Są uniwersalne, choć ubrane w kostium fantasy. Różnią się intensywnością, np. sposobem pokazania przemocy. „Gra o tron" jest pod tym względem bardziej bezkompromisowa i nasycona brutalnością. To nie jest bajka z dobrym zakończeniem, z sympatycznymi, miłymi bohaterami.

Do tej pory filmy kinowe były cenione zdecydowanie bardziej od telewizyjnych...

Opinia, że telewizja jest ubogą kuzynką kina, dawno przestała być aktualna. Między innymi za sprawą takich seriali jak „Gra o tron". Dziś telewizja HBO jest tego dobrym przykładem, oferuje pod każdym względem – jakości, warunków pracy – to co kino. A zdarza się i tak, że produkcje telewizyjne są znacznie ciekawsze i odważniejsze.

Ale w porównaniu z filmem praca na planie serialu wydaje się znacznie bardziej absorbująca czasowo.

„Gra o tron" to rzeczywiście wymagające przedsięwzięcie. Zdarzały się ciężkie, 15-godzinne dni zdjęciowe. Jednocześnie jestem pod ogromnym wrażeniem sprawności ekipy, koordynacji działań. Dwa zespoły pracowały równocześnie w dwóch głównych lokalizacjach, w Belfaście i na Malcie, czasem jeszcze w innym miejscu. Ale praca przy filmie kinowym i telewizyjnym dziś już praktycznie niczym się nie różni. Plus – wszyscy oszczędzają, trzeba nakręcić jak najwięcej możliwie najtańszym kosztem. W latach 50. aktorów przywoził na plan rolls-royce. Tak już chyba nie będzie.

W „Grze o tron" jest sporo makabrycznych scen. Nie szokowały pana?

Podczas zdjęć patrzę na to z zupełnie innej perspektywy. Jest np. taka scena, gdy jeden z bohaterów dostaje cios nożem w oko. Za moment, w czasie przerwy, grający go aktor spaceruje, pijąc kawę i paląc papierosa. My wiemy, jak ta scena powstaje, jej horror widoczny jest dopiero na ekranie. Na pewno zmienił się sposób pokazywania przemocy – na bardziej dosłowny. Ale nie chodzi o jej gloryfikowanie, epatowanie widza makabrą, tylko o wierność realiom. Przemoc jest elementem świata, o którym opowiada „Gra o tron". Tak samo jak jest częścią naszej rzeczywistości.

Często gra pan upadłych bohaterów, o których powiedział pan w jednym z wywiadów, że mierzą się ze swoimi demonami. Granie takich postaci zmusza pana do konfrontacji z własnymi demonami?

Coś w tym jest. Nikt nie jest doskonały, każdego dręczą jakieś demony i pokusy. Jako aktor odwołuję się do własnego doświadczenia i uczuć, które znam. Wcielając się w postać negatywną albo pozytywną, ale taką, która zmaga się ze słabościami, dotykam własnych bolączek, ale też pozbywam się różnych złych emocji.

Zanim pomyślał pan o aktorstwie, chciał pan zostać piłkarzem...

Jako dzieciak marzyłem o karierze zawodnika. Potem przytrafiła mi się kontuzja, no i nie grałem wystarczająco dobrze, żeby zajmować się tym profesjonalnie. Dlatego zostałem aktorem.

I zagrał pan zawodnika ukochanej drużyny Sheffield United w filmie „Kiedy nadchodzi sobota". Zasiadał pan też przez jakiś czas we władzach klubu. Jest pan znów zwykłym kibicem? Jak sobie radzi Sheffield Utd?

Moje stanowisko miało charakter tytularny. Zrezygnowałem, bo czułem, że to nie jest właściwe miejsce dla mnie. Nie jestem we władzach klubu, ale wciąż śledzę poczynania drużyny. Akurat nie radzi sobie najlepiej...

To nie może być przypadek, że tylu aktorów lubi futbol.

Tak sądzę. W LA aktorzy założyli drużynę i grają w piłkę. Z kolei Eric Cantona, kiedy zakończył karierę jako piłkarz, został aktorem. Te dwa światy są do siebie podobne. Futbol ma dziś więcej wspólnego z show-biznesem niż ze sportem, piłkarze sławą i popularnością dorównują gwiazdom filmowym.

Podobno oprócz piłki nożnej lubi pan pracę w ogródku. Hobby, które niezbyt pasuje do wizerunku hollywoodzkiego twardziela...

Bo może wcale nie jestem takim twardzielem? (śmiech). Praca w ogrodzie zawsze sprawiała mi przyjemność, lubię przebywać na wolnym powietrzu, lubię kontakt z naturą. Może to się i kłóci z wizerunkiem twardego faceta... Ja się tym nie przejmuję.

Gra o tron, 22.00 | hbo | 18.04 poniedziałek

Silent Hill, 0.35 | tvn | SOBOTA

Pole, 20.00 | Zone Europa | WTOREK

Jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych i najlepiej zarabiających aktorów brytyjskich. Podbił Hollywood na początku lat 90. jako czarny charakter. Zagrał m.in. w „Czasie patriotów" (1992), „GoldenEye" (1995) i „Roninie" (1998). W ojczyźnie popularność przyniosła mu rola Sharpe'a, brytyjskiego żołnierza i bohatera wojen napoleońskich. Postać tę odtwarzał wielokrotnie w serii filmów kinowych i telewizyjnych, które powstawały głównie w latach 90. Shaun „Sean" Mark Bean urodził się 17 kwietnia 1959 roku w robotniczej dzielnicy Sheffield. Mając 16 lat, na jakiś czas rzucił szkołę i terminował jako spawacz w warsztacie ojca. Ukończył Rotherham College of Arts and Technology, a następnie otrzymał stypendium w prestiżowej Royal Academy of Dramatic Art w Londynie. Na scenie zadebiutował w 1983 roku w sztuce „Romeo i Julia". Na dużym ekranie – w filmie „Caravaggio" (1986). Wystąpił m.in. w „Burzliwym poniedziałku" Mike'a Figgisa, „Polu" Jima Sheridana, kostiumowych miniseriach „Clarissa" i „Lady Chatterley". Dzięki rolom w kasowych filmach hollywoodzkich, takich jak „Władca pierścieni: Drużyna pierścienia" (2001), „Troja", „Wyspa" oraz „Skarb narodów" (2005), zyskał status międzynarodowej gwiazdy. Żenił się cztery razy, ma trzy córki. Mieszka w Londynie. Kilka lat temu zebrał znakomite recenzje za tytułową kreację w „Makbecie" na West Endzie. W poniedziałek, 18 kwietnia, HBO pokaże pierwszy odcinek nowego serialu „Gra o tron" z Seanem Beanem w roli głównej.

Sharpe – brytyjski żołnierz z czasów wojen napoleońskich, Odyseusz w „Troi", Boromir we „Władcy pierścieni", teraz lord Eddard Stark w „Grze o tron"... A to tylko fragment długiej listy wojowników, z którymi utożsamiają pana widzowie. Dlaczego wybiera pan akurat takich bohaterów?

Podejrzewam, że to oni wybierają mnie, a nie ja ich. Rzeczywiście, zebrało się trochę tego rodzaju ról. Nawet ostatnio... w ubiegłym roku byłem rycerzem w dramacie „Black Death". Tak to działa: zagrasz dobrze złego faceta, dostajesz propozycje ról czarnych charakterów. A po kilku filmach, w których jeździsz konno i masz miecz, zaczynasz być postrzegany jako wojownik.

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"