Christopher Lambert o swoim życiu i aktorstwie

Z Christopherem Lambertem rozmawia Barbara Hollender

Publikacja: 28.04.2011 16:58

Christopher Lambert o swoim życiu i aktorstwie

Foto: Corbis

29 marca 2012 Christopher Lambert obchodzi 55. urodziny

Dziś ludzie wracają do korzeni, wielką karierę robi pojęcie małej ojczyzny, a pan nazywa siebie obywatelem świata i z radością opowiada o swoim charakterze wiecznego wagabundy.

Nigdy nie wiedziałem, co to takiego korzenie. Mój ojciec był dyplomatą, jednym z założycieli Organizacji Narodów Zjednoczonych. Stale podróżowaliśmy. Urodziłem się w Nowym Jorku, wychowałem w Szwajcarii, pracę zaczynałem w Londynie, szkołę teatralną skończyłem w Paryżu, a teraz gram w filmach na całym świecie i mam w różnych krajach biznesy. Świetnie czuję się w pokojach hotelowych, moją szafą jest walizka, a mnóstwo czasu spędzam w samolotach. I uwielbiam ten styl życia.

Zbliżenie - czytaj więcej

A jeśli myśli pan „dom", to gdzie on jest?

Domy lub mieszkania mam w Szwajcarii, w Paryżu, w Los Angeles. Ale nie jestem przywiązany do nieruchomości, budynków, ziemi, ogrodów, bibelotów. Dla mnie dom jest tam, gdzie są ludzie, których kocham. Przede wszystkim moja córka.

Spędza pan z nią dużo czasu?

Oczywiście. Jej matka Diane Lane jest wspaniałą osobą. Rozstaliśmy się w wielkiej przyjaźni. Spędziliśmy razem bardzo piękne lata, ale oboje pewnego dnia poczuliśmy, że nasza namiętność się wypaliła. Powiedzieliśmy sobie: „Coś się skończyło" i poszliśmy osobnymi drogami. Ale łączą nas wspomnienia i właśnie Eleonor. Zawsze wspólnie podejmowaliśmy decyzje dotyczące jej edukacji czy wychowania. Jesteśmy w stałym kontakcie, dzwonię do nich z najodleglejszych zakątków globu, często bywam w Los Angeles, gdzie mieszkają. I Diane bardzo popiera nasze wspólne wyjazdy z Eleonor.

Dokąd pan córkę zabiera?

Odkąd skończyła 12 lat, pokazuję jej świat. Ja chodziłem do liceum w Genewie, gdzie uczyły się dzieci z 25 krajów. W mojej klasie była cała mieszanka kultur. Miałem kolegów Japończyków, Hindusów, Anglików, Amerykanów, Afrykanów. Dziś patrzę na renomowane szkoły w Los Angeles czy Paryżu z lekkim przerażeniem. Są w nich niemal wyłącznie białe dzieci z zamożnych rodzin. Dlatego sam muszę córkę uczyć tolerancji i szacunku dla inności. Byliśmy razem w Gwatemali, w Afryce, Ameryce Środkowej, Europie. Nie jeździmy na plaże Dominikany, zabieram ją tam, gdzie ludzie żyją normalnie, gdzie widzi ich trud, nierzadko nędzę i nieszczęście.

To lekcja pokory wobec życia?

Tak. Zawsze jej powtarzam: „Wyrosłaś w zamożnej rodzinie, masz dobre życie. Ale doceń to, co od losu dostałaś. I nie myśl, że tak mają wszyscy". Chcę, żeby była człowiekiem wrażliwym i potrafiła się zdobyć na empatię.

Dziś obrazy wojen i tragedii atakują człowieka z każdego dziennika telewizyjnego.

Telewizja i Internet fałszują obraz świata. One w gruncie rzeczy dają złudne poczucie bezpieczeństwa. Bo to, co złe, jest za ekranem. A człowiek musi poczuć niebezpieczeństwo, żeby zrozumiał, ile ma szczęścia, że urodził się po bezpiecznej stronie świata.

W 2009 r. zagrał pan w filmie Claire Denis „White Material". Wziął pan córkę na zdjęcia do Afryki?

Tak. Eleonor odwiedziła mnie w Kamerunie. To było dla niej duże przeżycie. Dla mnie zresztą też. Trafiłem do miejsca, w którym byłem 25 lat temu, na prowincję, z dala od dużych miast. I odkryłem, że nic się tam nie zmieniło. Owszem, po ulicach jeździ trochę więcej samochodów, ludzie rozmawiają przez komórki, ale poza tym zobaczyłem te same rozgrzebane budowy dróg i domów, tę samą biedę. Warunki życia przeciętnego Afrykanina nie polepszyły się. Ja mieszkałem w hotelu, w którym była woda i elektryczność. Ale większość tubylców jest pozbawiona tych podstawowych rzeczy, bez których my nie wyobrażamy sobie bytowania.

„White Material" to kolejny bardzo ambitny film w pana karierze. Przyzwyczailiśmy się do tego, że lubi pan repertuar rozrywkowy. Zawsze chwalił pan sobie występy w „Greystoke. Legendzie Tarzana władcy małp", „Mortal Kombat" czy w „Nieśmiertelnym". Kiedyś nawet powiedział pan, że rozterki zostawia Robertowi De Niro, a sam będzie kręcił filmy akcji. Tymczasem coraz częściej występuje pan w trudnych i niejednoznacznych dramatach.

Człowiek przechodzi przez różne etapy. I musi podążać za własnymi pragnieniami i możliwościami. Kiedyś rzeczywiście kochałem kino akcji czy thrillery. Świetnie się w nich bawiłem. Ale teraz ich czas w moim życiu minął. Takie scenariusze mnie nudzą. Dojrzałem, więcej – trochę się zestarzałem. Dlatego postanowiłem wyjść ze świata kina przygodowego i przyjmować role wymagające raczej wysiłku intelektualnego, a nie fizycznego. Zresztą zawsze szukałem odskoczni do kina artystycznego. Problem polega na tym, że aktorzy przez publiczność i producentów często bywają przypisywani do jednego typu ról. A przecież można robić różne rzeczy. Tom Cruise potrafił zagrać i w „Mission Impossible" i w „Rain Manie". Ja zresztą też miałem w dorobku filmy ambitne. W czasach, kiedy występowałem głównie w kinie akcji, Agnieszka Holland zaproponowała mi rolę księdza Jerzego Popiełuszki.

No właśnie, zagrał pan w „Zabić księdza" piękną postać polskiego męczennika, dziś uznanego przez Kościół katolicki za błogosławionego.

Dla Polaków Popiełuszko był ikoną, niemal świętym. Dla mnie – marzycielem, który w mrocznej rzeczywistości, w bardzo trudnym momencie historii, narażony na represje ze strony komunistycznej władzy, chciał spełnić sen o wolności. To był niezwykły człowiek, pełen odwagi i heroizmu. Grając kogoś takiego, aktor nie powinien udawać, że się z nim identyfikuje. Jeszcze gorsze efekty przynosi zewnętrzne, płytkie naśladownictwo, bo wtedy na ekranie pojawia się tylko mizerna kopia. Trzeba grać sercem. Nie jest to łatwe zadanie, ale wcielenie się w takiego bohatera daje wielką satysfakcję. Dziś zresztą ta satysfakcja jest dla mnie coraz ważniejsza.

A więc koniec z Hollywoodem i kinem dla masowego odbiorcy?

Tego nie powiedziałem. W Los Angeles spotykam się z producentami, czytam sporo scenariuszy. Tyle że na obecnym etapie życia mam już pewien luksus: mogę odrzucać role, które mi nie pasują. Nie muszę grać non stop. Powiedziałem sobie, że wystarczy mi jeden film rocznie.

Co pan robi z pozostałym czasem?

Niestety, jestem pracoholikiem. I kiedy nie gram, zajmuję się setkami rzeczy. Mam agencję nieruchomości i wiele innych firm. Ostatnio na przykład buduję hotel na Karaibach. Lubię różne wyzwania. Czasem się udaje, czasem nie. Ale jest ciekawie.

Zna się pan na biznesie? To rzadkie wśród artystów.

Ojciec chciał, żebym miał poważny zawód i nawet, zanim zostałem aktorem, przez pół roku pracowałem na londyńskiej giełdzie. Ale dziś sam nie zajmuję się zarządzaniem moimi przedsiębiorstwami. Inwestuję, a na co dzień firmy prowadzą moi partnerzy.

Ufa im pan?

Oczywiście. Jeśli człowiek nie ufa współpracownikom, to znaczy, że nie ufa sobie. Bo nie umie dobrać odpowiednich ludzi. Choć oczywiście zdarza mi się pomylić. Musiałem na przykład wycofać się z prowadzenia winnicy we Francji właśnie dlatego, że zawiodłem się na wspólniku.

A polityka pana nie interesuje?

Zdecydowanie nie. Zresztą uważam, że nie ma ona dzisiaj tak wielkiej siły. Świat jest kontrolowany przez multimilionerów z listy „Forbesa" i przez banki. Władzę mają tylko dyktatorzy. W demokracji politycy są sterowani przez finansjerę i wielkich przedsiębiorców, którzy decydują o kształcie gospodarki i stanie państwa. Prezydenci, rządy pilnują tylko, by ich kraje nie eksplodowały, by szły w dobrym kierunku. Nie oceniam, czy to dobrze czy źle. Po prostu tak jest. I politykiem nie chciałbym być.

A jak pan widzi siebie za 20 lat?

Chciałbym wtedy pływać łodzią dookoła świata. Taki dom na statku to jest coś. Zatrzymujesz się na dwa – trzy tygodnie w jakimś porcie, a kiedy pewnego ranka czujesz, że chciałbyś już być gdzie indziej, po prostu odcumowujesz swój dom i płyniesz dalej.

Greystoke: Legenda Tarzana, władcy małp

tvn 7 | 20.00 | PONIEDZIAŁEK | 15.20 | WTOREK

29 marca 2012 Christopher Lambert obchodzi 55. urodziny

Dziś ludzie wracają do korzeni, wielką karierę robi pojęcie małej ojczyzny, a pan nazywa siebie obywatelem świata i z radością opowiada o swoim charakterze wiecznego wagabundy.

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali