Porównanie tym mocniejsze, że hardrockowy zespół wszech czasów kojarzy się wokaliście także z dramatem własnego małżeństwa. Rozpadło się wraz z grupą. Tajemnicę prywatnego życia wokalisty – blond cherubina, który wdarł się na rockowy szczyt wraz z diabolicznym Jimmym Page'em – wielokrotnie próbowano złamać, żeby dowieść satanistycznych treści "Stairway to Heaven". Mówiono o okultyzmie i lucyferycznym przesłaniu innych nagrań oraz ne wage'owych treściach zaczerpniętych z mitologii skandynawskiej, walijskiej, a także ze cyklu Tolkiena.
Wokalista Led Zeppelin nic sobie z tego nie robił. Załamał się po śmierci syna Karaca po infekcji żołądka, gdy ojciec koncertował w 1977 r. w Ameryce. Sława straciła czar i, choć Plant podniósł się z depresji, był to pierwszy cios, który nadwyrężył fundament zespołu. Drugim stała się śmierć Johna Bonhama, przyjaciela od młodzieńczych lat, z którym Plant jeszcze jako nastolatek tworzył grupę Band of Joy.
Determinacja Planta w ucieczce przed legendą Led Zeppelin jest bezprecedensowa. Po londyńskim show wydawać się nawet mogło, że szuka okazji do spektakularnej porażki. Odrzucając występy z Page'em, wybrał współpracę z countrową wokalistką Alison Krauss. Gdy stworzył z nią płytę "Raising Sand", większość fanów hard rocka zapewne modliła się o klęskę duetu. Tymczasem Plant odebrał pięć statuetek Grammy, w tym najważniejszą – za album roku. Gdy się zna jego upodobania, nie dziwi wcale, że wybrał kameralną muzykę. Zawsze się oburzał, gdy brytyjską grupę uważano za heavymetalową. Powtarzał, że trzecia część jej nagrań jest akustyczna.
W ostatnim czasie musiał się wykazać stalowymi nerwami w rozgrywce o niezależność, ponieważ Page co rusz wystawiał go na pokuszenie. Najpierw przez rok nagrywał nowy album Zeppelinów bez wokalisty, apotem zaprosił do studia Stevena Tylera z Aerosmith.
O wszystkich tych rozgrywkach dowiadujemy się po fakcie. Ale wyobraźmy sobie, co czuje artysta znajdujący się pod taką presją: moralnie szantażowany i korumpowany, bo przecież padła propozycja 200 mln dolarów za występy z dawnymi kolegami. Mick Jagger, który tak jak Plant próbował solowej kariery, w podobnych sytuacjach zawsze karnie wracał w szeregi Stonesów.
– A ja nie chcę się przyłączać do bandy znudzonych starców podążającej tropem The Rolling Stones – powiedział lider Band of Joy.