Trio Reflex amerykańskiego saksofonisty Steve'a Colemana wystąpiło w drugim dniu Jazzarium Fest przyciągając niewielką publiczność, a barierą dla potencjalnych słuchaczy mógł być nie tylko trudny dojazd na Pragę, ale i wysokie ceny biletów.
Współtwórca nurtu M-Base był już w Polsce w trio na początku lat 90. w klubie Akwarium, później z grupą Five Elements i w 1997 z Kubańczykami współtworzącymi The Mystic Rhythm Society. Dawno nie słyszeliśmy go na żywo, a słychać było, że jego muzyka przeszła ewolucję. Trio Reflex wydaje się najbardziej radykalnym i kontrowersyjnym z jego zespołów. Zaprosił do niego dwóch ambitnych, młodych muzyków. Pianista David Virelles oddał się wyłącznie tworzeniu rytmów na fortepianie i elektronicznej klawiaturze. Dlatego niewiele można powiedzieć o jego talencie, nad którym rozpływają się amerykańscy krytycy. Natomiast Marcus Gilmore jest prawdziwym odkryciem. Występował już u nas z triem pianisty Vijaya Iyera, ale na wczorajszym koncercie pokazał kunszt wirtuozerii i nieograniczoną wyobraźnię w tworzeniu rytmów na kilku różnych poziomach. I to zarówno w łatwiejszych rytmach parzystych, jak i szybkich, nieparzystych, za którymi trudno było nadążyć. W tym zespole ma z pewnością więcej swobody.
Największym zaskoczeniem był sam Steve Coleman, którego gra ograniczyła się do rytmicznego frazowania, a przecież nie z takiej roli znamy w jazzie saksofon. To była lekcja, jak utopić melodię w rytmach. Aż musiałem później przypomnieć sobie go w nagraniach sprzed lat, kiedy grał przede wszystkim melodyjnie opierając się na nieparzystych rytmach. I to wyróżniało go na tle innych saksofonistów. Tym razem odarł muzykę z tego, co miłe i łatwo wpadające w ucho – właśnie z melodii. Z pewnością tworzenie harmonii wyłącznie na bazie rytmu jest trudniejsze dla wykonawcy, ale słuchanie także wymaga zaangażowania. Niestety, strumienie rytmicznej improwizacji szybko stały się nudne.
Był tylko jeden moment, kiedy na kilkanaście taktów Coleman „odleciał" w ekspresyjnej solówce i był to najlepszy fragment koncertu. Niemal dwie godziny kontrolował się, by bardzo dokładnie odmierzać saksofonowe frazy. Stukał nawet głośno klapami saksofonu, jakby podkreślał, że tylko o rytm mu chodzi. Pod koniec koncertu zaczął podśpiewywać, czy to była jedyna możliwa forma przywołania melodii?
Coleman jest znakomitym saksofonistą, jego gra ujmuje brzmieniem instrumentu, perfekcją techniki. Tak było kiedyś. Teraz zagalopował się w swoich M-Base'owych teoriach, a bez melodii nie ma improwizacji. Wiedzą o tym nawet najbardziej zagorzali zwolennicy free-jazzu z jego twórcą Ornette'em Colemanem na czele.