52-letnia Brytyjka naprawdę da się lubić. Za naturalność i zawodową wszechstronność. Za dowcip i dystans do siebie. Za wcielenia tak różne, jak rozsądna Elinor Dashwood w „Rozważnej i romantycznej", surowa dama z wyższych sfer – lady Marchmain w „Powrocie do Brideshead", sfrustrowana profesor Sybilla Trelawney w „Harrym Potterze" czy karykaturalnie szpetna panna McPhee w dwóch częściach familijnego filmu „Niania" oraz „Niania i wielkie bum".
Chociaż Emma Thompson odniosła ogromny sukces po obu stronach oceanu, nie nabrała zwyczajów kapryśnych hollywoodzkich gwiazd. Mieszka w Londynie, ma drugi dom w Szkocji i sama się śmieje, że kiedy jedzie metrem, bardzo rzadko ktoś ją rozpoznaje.
– Nie znoszę tego nowego kultu gwiazd jednorazowego użytku – powiedziała w jednym z wywiadów.
Sama nigdy nie uczestniczyła w wyścigu o popularność. Nie ma obsesji na punkcie urody i wiecznej młodości.
– Aktorstwo nie może być podporządkowane wyglądowi – mówi. – Bardzo trudno byłoby zrobić film, w którym wygląda się pięknie w każdym ujęciu. To takie absorbujące: trzeba ustawić się pod odpowiednim kątem, w odpowiednim oświetleniu – nie lubię tak pracować. Wolę koncentrować się na roli.