Były oniryczne stany nieważkości, upojenie transowym rytmem, zachwyt melodią, pewność, że oto uczestniczymy w niepowtarzalnym, ważnym wydarzeniu. Po bisie i dwugodzinnym koncercie nie chciało sie wychodzić z klubu Palladium. Nikt nie spieszył się z opuszczeniem kapsuły oznaczonej literami MMW. To nie był zwykły koncert Ery Jazzu, lecz początek nowej, futurystycznej ery jazzu.
Wirtuoz najróżniejszych klawiatur John Medeski, basista Chris Wood i perkusista Billy Martin przylecieli do Warszawy prosto z Nowego Jorku. Od Polski zaczęli europejskie tournée złożone z kilkunastu koncertów. Wrócą do nas już 22 kwietnia by zagrać w katowickim klubie Hipnoza. Przywieźli ze sobą trudno dostępne płyty wydawane w ich własnej wytwórni, w tym najnowszą „In Case the World Changes It's Mind" nagraną podczas trasy koncertowej z gitarzystą Johnem Scofieldem.
John Medeski obstawił się wiekowymi klawiaturami: fortepianu elektrycznego Wurlitzera, klawinetu i organów Hammonda z nieodłącznym zestawem wirujących głośników Leslie. W tym towarzystwie lśniący, koncertowy fortepian wyglądał bardzo nowocześnie. Do zdjęcia promocyjnego wykorzystanego na plakacie Ery Jazzu widniejącego nad sceną pianista pozował z lampowym wzmacniaczem wyjętym właśnie z kolumny Leslie. - To mój mózg - żartował w rozmowie z „Rz".
Kiedy przed koncertem zapytałem muzyków, czy wiedzą już, co zagrają, Medeski odpowiedział poważnie: - To pilnie strzeżony sekret. Chris Wood skwapliwie przytaknął, choć z odrobiną pretensji w głosie: - John nawet mnie nie mówi, co planuje zagrać.
Być może nie było żadnego planu przed koncertem, a pomysły, jak zwykle pojawiają się w jednej chwili, kiedy muzycy wydobywają pierwsze dźwięki ze swoich instrumentów.