Fascynujące, pełne melodii improwizacje amerykańskiego tria

Amerykańskie trio Medeski Martin & Wood zabrało szczęśliwców we wspaniała podróż na orbitę jazzu - pisze Marek Dusza

Aktualizacja: 20.04.2012 12:51 Publikacja: 20.04.2012 12:24

Trio Medeski Martin & Wood

Trio Medeski Martin & Wood

Foto: Archiwum autora, Marek Dusza m.d. Marek Dusza

Były oniryczne stany nieważkości, upojenie transowym rytmem, zachwyt melodią, pewność, że oto uczestniczymy w niepowtarzalnym, ważnym wydarzeniu. Po bisie i dwugodzinnym koncercie nie chciało sie wychodzić z klubu Palladium. Nikt nie spieszył się z opuszczeniem kapsuły oznaczonej literami MMW. To nie był zwykły koncert Ery Jazzu, lecz początek nowej, futurystycznej ery jazzu.

Wirtuoz najróżniejszych klawiatur John Medeski, basista Chris Wood i perkusista Billy Martin przylecieli do Warszawy prosto z Nowego Jorku. Od Polski zaczęli europejskie tournée złożone z kilkunastu koncertów. Wrócą do nas już 22 kwietnia by zagrać w katowickim klubie Hipnoza. Przywieźli ze sobą trudno dostępne płyty wydawane w ich własnej wytwórni, w tym najnowszą „In Case the World Changes It's Mind" nagraną podczas trasy koncertowej z gitarzystą Johnem Scofieldem.

John Medeski obstawił się wiekowymi klawiaturami: fortepianu elektrycznego Wurlitzera, klawinetu i organów Hammonda z nieodłącznym zestawem wirujących głośników Leslie. W tym towarzystwie lśniący, koncertowy fortepian wyglądał bardzo nowocześnie. Do zdjęcia promocyjnego wykorzystanego na plakacie Ery Jazzu widniejącego nad sceną pianista pozował z lampowym wzmacniaczem wyjętym właśnie z kolumny Leslie. - To mój mózg - żartował w rozmowie z „Rz".

Kiedy przed koncertem zapytałem muzyków, czy wiedzą już, co zagrają, Medeski odpowiedział poważnie: - To pilnie strzeżony sekret. Chris Wood skwapliwie przytaknął, choć z odrobiną pretensji w głosie: - John nawet mnie nie mówi, co planuje zagrać.

Być może nie było żadnego planu przed koncertem, a pomysły, jak zwykle pojawiają się w jednej chwili, kiedy muzycy wydobywają pierwsze dźwięki ze swoich instrumentów.

Kiedy po chwili rozmowy rozstawałem się z muzykami, John Medeski zapytał mnie czy jakiś utwór chciałbym usłyszeć. Zastanawiałem się chwilę, bo nigdy nie starałem się zapamiętywać ich tytułów. Traktuję muzykę tria totalnie, jako niekończące się improwizacje. Ale przypomniał mi się niesamowity początek albumu „Radiolarians I", kiedy z magmy rozrzuconych w nieładzie ambientowych brzmień wyłania się rytm i ujmująca melodia grana na Wurlitzerze. - To „First Light" - rzucił Chris, a John dodał: - Okej, zagramy to dla ciebie.

Kiedy witani burzą oklasków muzycy zaczęli koncert od muzyki, która w filharmonii brzmiałaby jak strojenie instrumentów, nie byłem pewien, czy to jest „First Light". Ale przecież oni nigdy nie grają tak samo. Temat poznałem dopiero, kiedy pojawił się rytm kontrabasu spleciony z intensywnymi uderzeniami w talerze. John Medeski znalazł w melodii nowe inspiracje i po kilku minutach muzyka zaczęła pulsować, kołysać ciałami słuchaczy, słowem wprowadzać w trans. I to już po kilku minutach, bo siła tej muzyki tkwi w organicznej jedności i harmonii dźwięków z biciem serca. Oczywiście przyspieszonym przez emocje.

Muzycy ani na chwilę nie wpadli w schemat. Nie można było przewidzieć, co wydarzy się za moment, kto zagra solówkę, czy poda nowy temat. Medeski, Martin i Wood znaleźli sposób na tworzenie muzyki razem, bez rozgraniczania roli instrumentów. Bo i Medeski wybijał rytm na swoich klawiaturach, a w finałowym utworze koncertu grał na klawinecie, jakby skreczował po płycie gramofonowej.

Były i rockowe momenty w solówce Chrisa Wooda na gitarze basowej czy organowy motyw kojarzący się z kosmicznymi wizjami Pink Floyd na „Dark Side of the Moon".

Gdyby improwizacje muzyków nie byly tak wyszukane w swych harmoniach, prawie każdy z tematów, który łatwo było wyłowić, mógłby stać się przebojem r'n'b. Brakowało tylko raperów lub zmysłowych wokalistek. Nie dziwi, że MMW są zapraszani na festiwale rockowe w USA, gdzie poprzedzają występy gwiazd popu, rocka i soulu.

To był jeden z najważniejszych koncertów nowego jazzu ostatnich lat. Medeski Martin & Wood pokazali, że jazz nie musi być ani skomplikowany ani trudny. Ich muzyka po prostu pulsuje razem z nimi i choć tylko kilka osób kołysało się w jej rytmie, to dusze słuchaczy z pewnością tańczyły do upadłego. Bo jak wytłumaczyć zadyszkę po koncercie, kiedy siedziało się wygodnie?

Były oniryczne stany nieważkości, upojenie transowym rytmem, zachwyt melodią, pewność, że oto uczestniczymy w niepowtarzalnym, ważnym wydarzeniu. Po bisie i dwugodzinnym koncercie nie chciało sie wychodzić z klubu Palladium. Nikt nie spieszył się z opuszczeniem kapsuły oznaczonej literami MMW. To nie był zwykły koncert Ery Jazzu, lecz początek nowej, futurystycznej ery jazzu.

Wirtuoz najróżniejszych klawiatur John Medeski, basista Chris Wood i perkusista Billy Martin przylecieli do Warszawy prosto z Nowego Jorku. Od Polski zaczęli europejskie tournée złożone z kilkunastu koncertów. Wrócą do nas już 22 kwietnia by zagrać w katowickim klubie Hipnoza. Przywieźli ze sobą trudno dostępne płyty wydawane w ich własnej wytwórni, w tym najnowszą „In Case the World Changes It's Mind" nagraną podczas trasy koncertowej z gitarzystą Johnem Scofieldem.

Pozostało 81% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"