Architekturę sprawdzam na sobie

Chcę się dowiedzieć, czy to głupota ludzi rządzi jakimiś decyzjami urbanistycznymi, czy cynizm i chciwość – mówi Katarzynie Kazimierowskiej fotograf i dziennikarz Filip Springer. Jego „Miedzianka. Historia znikania" znalazła się w finale konkursu o Nagrodę im. R. Kapuścińskiego. „Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL" to przywrócenie pamięci o symbolach powojennego modernizmu

Publikacja: 30.04.2012 13:34

Katowice, Osiedle Tysiąclecia

Katowice, Osiedle Tysiąclecia

Foto: Przekrój

Tekst z tygodnika Przekrój

Po jakim budynku płakałeś najbardziej?

– Po dworcu w Katowicach. Kiedy burzyli warszawski Supersam w 2006 r., jeszcze niewiele wiedziałem o modernizmie i jego wartości architektonicznej, nie zajmowałem się tym. A Dworzec Katowicki najpierw fotografowałem otoczony budami oraz śmieciami, i dopiero jak ten syf usunięto, zobaczyłem, jaki jest piękny.

Skąd u ciebie zainteresowanie modernizmem powojennym?

– Zaczęło się, gdy zamieszkałem na blokowisku w Poznaniu. Teraz trudniej znoszę takie warunki mieszkaniowe i to, jak takie osiedla wyglądają. Więcej tam widzę wykoślawień idei modernistycznych, ale także współczesnych narośli, które wypaczają efekt jeszcze bardziej. Mam wrażenie, że gdy ma się większą świadomość pewnych procesów i trochę wiedzy, to rzeczywistość bardziej boli. Dziś najbardziej interesuje mnie to, jak przestrzeń oddziałuje na ludzi przez pryzmat doświadczenia, interesuje mnie opowieść o różnych aspektach degradacji przestrzeni. Chcę poznać mechanizmy tych procesów, chcę się dowiedzieć, czy to głupota ludzi rządzi jakimiś decyzjami urbanistycznymi czy architektonicznymi, czy tylko cynizm i chciwość.

Napisałeś „Źle urodzone...", przywracając tym samym pamięć o budynkach, które w większości na stałe wpisały się w krajobraz naszych miast. Dałeś upust ciekawości?

– W tym, co robię, napisanie książki nigdy nie jest celem samym w sobie. Ja chciałem sobie odpowiedzieć na kolejne pytania, które pojawiały się podczas moich podróży po Polsce. „Źle urodzone..." są tego efektem ubocznym. Mam jednak nadzieję, że ktoś, kogo nurtują podobne pytania, tę książkę kupi i znajdzie w niej kilka odpowiedzi. Ludzie coraz częściej stają pod budynkami i pytają o nie – to dobry znak. Mam świadomość, że ta książka jest skierowana do dość wąskiego grona odbiorców, ale myślę, że spełnia też funkcję edukacyjną. A kto wie, może sprawi, że ludzie zaczną się uważniej wokół siebie rozglądać? Ja nie jestem aktywistą, bo nie jestem typem towarzyskim. Nie wyjdę bronić budynku przed wyburzeniem, nie zorganizuję akcji obrończej, ale chętnie zrobię interwencję w Internecie czy wezmę udział w debacie.

Ale kiedy burzono Pawilon Chemii przy Brackiej w Warszawie, wielu głosów protestu nie było. Czy ta świadomość dopiero teraz się pojawiła?

– Tak, ale to był 2008 r. Dla porównania – zobacz, co się stało z Dworcem Katowickim. Co prawda akcja SARP była za wolna, ale mieszkańcy, miłośnicy dworca zareagowali. Mamy coraz więcej głosów za utrzymaniem budynków, to działanie metodą kuli śniegowej. Chociaż podejrzewam, że gdyby takich budynków trzeba było bronić w Poznaniu, nie byłoby zbyt wielu chętnych do ich ratowania.

Co sądzisz o powstałym na miejscu Pawilonu Chemii polskim Harrodsie, powszechnie zwanym trumniakiem?

– Trumniak świetnie koresponduje ze Smykiem po drugiej stronie Alej, nawiązuje z nim dialog, który dla mnie jest prawdziwą przestrzenną przygodą. Kłopot jednak w tym, że jego powstanie zniszczyło życie ludziom mieszkającym w bloku obok. Trumniak wpisał się w paradygmat kapitalizmu. W świecie powojennego modernizmu nigdy by tam czegoś takiego nie postawiono.

Ikony modernizmu powojennego to jedno, ale już na blokowiskach ludzie psy wieszają.

– Ale ich nie burzą. Te bloki psieją, ale nie znikają. Co jakiś czas zaczyna się akcja typu re:blok, jak ta na Targówku, która ożywia blokowisko i nadaje mu nowe znaczenie, nową jakość (http://re-blok.pl/o-projekcie). Blokowiska, z wyjątkiem kilku, to jednak miejsca wyjątkowo fajne, gdzie ludziom się dobrze mieszka. Jedyny problem jest taki, że władze często myślą, iż pomaluje się blok na kolorowo i będzie lepiej. A taki budynek ma być tłem dla otoczenia, a nie bohaterem. Wracając do burzenia – często wystarczy twórczo zmodyfikować czy przekształcić budynek, ale go zachować.

No właśnie, czy warto zachowywać wszystkie budynki tylko dlatego, że mają na sobie etykietę „powojenny modernizm"?

– Kiedyś zapytano Igora Hansena, syna Oscara i też architekta, o konsultację przy projekcie termomodernizacji elewacji na Osiedlu Słowackiego w Lublinie, które Oscar zaprojektował. Ten w odpowiedzi zapytał, czy zamierzają twórczo rozwinąć zastosowaną tam koncepcję Formy Otwartej Hansena, czy zmodernizować po prostu to, co powstało w latach 70. Inwestor odpisał po dwóch miesiącach, że Hansen swoim podejściem zniechęcił architekta. A przecież architektura może ewoluować, transformacja może być tylko lepsza. Takim przykładem jest Instytut Awangardy zorganizowany w Warszawie w dość pospolitym bloku. Tam wyburzyli kilka ścian i nagle zrobiła się zupełnie inna przestrzeń. Z drugiej strony nie uważam też, że wszystkie obiekty muszą być zachowane, w tamtym okresie powstawało przecież mnóstwo budynków słabych, typowych albo przeciętnych. Środowiska architektoniczne ciężko w ostatnich latach pracowały nad listami cennych obiektów powstałych w Polsce po wojnie. Wystarczy z tej ich pracy skorzystać, by wiedzieć, co należy zachować.

A co z ludzkim wymiarem architektury według Hansena? Jak patrzysz na to dziś, odkąd mieszkasz przy Przyczółku Grochowskim?

– Hansena uznaje się za modernistę, ale często szedł on pod prąd tych idei. Owszem, uważał, że architektura kształtuje relacje. Próbowano mu jednak także zarzucić, że chciał przewidzieć wszystkie potrzeby ludzi. Mam wrażenie, że to nie do końca prawda, że zostawiał dość duży margines na spontaniczność mieszkańców swoich obiektów.

Mam to szczęście, że mogę sprawdzić tę architekturę na sobie: okna kuchni wychodzące na galerie na Przyczółku, tak, że każdy przechodzący może się z tobą przywitać, nieogrzewane klatki schodowe, co odczułem tej zimy, oblodzone schody w zimie, o czym też się przekonałem, no i te niezliczone zakamarki, które na pewno mogą budzić niepokój, zwłaszcza wieczorami.

Czy z taką wiedzą o historii powstawania ikon powojennego modernizmu lub mechanizmach obrzydzania mieszkańcom przestrzeni publicznej nie mierzi cię jeszcze miasto?

– Miasto mnie nie mierzi, zwłaszcza Warszawa. W stolicy jest więcej przestrzeni, gdzie miasto funkcjonuje fajnie, dużo światła i zieleni. Takie miejsca jak Sady Żoliborskie czy Saska Kępa to dobrze zorganizowane przestrzenie, podobnie jest z aranżacją budynków. Bardzo podoba mi się, że w powojennych blokach na Powiślu otwierają się kawiarnie. W Poznaniu na przykład takie rzeczy się nie zdarzają, tam nikomu nie przyjdzie do głowy, by zrobić kawiarnię w bloku. Miasto cały czas mnie fascynuje i nie jestem nim zmęczony. Choć z drugiej strony nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem w lesie.

Tekst z tygodnika Przekrój

Tekst z tygodnika Przekrój

Po jakim budynku płakałeś najbardziej?

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali