Czasy, gdy sztuka łamała tabu

Wojciech Kościelniak opowiada o musicalowej wersji filmu „Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy”, którą zrealizuje w Teatrze Syrena

Publikacja: 25.05.2012 08:13

Wojciech Kościelniak: staram się w nieinwazyjny sposób mówić o ważnych sprawach. W teatrze muzycznym

Wojciech Kościelniak: staram się w nieinwazyjny sposób mówić o ważnych sprawach. W teatrze muzycznym mogę łączyć ludyczność z refleksją

Foto: materiały prasowe

Na początku maja odbył się pierwszy etap castingów do spektaklu. Trudno znaleźć aktorów, którzy sprostają rolom zagranym na ekranie przez Piotra Fronczewskiego czy Irenę Kwiatkowską?

Wojciech Kościelniak:

Oczywiście trudno - mówimy o legendach. Nasza inscenizacja powinna nie tylko być opowieścią samą w sobie, ale też dialogować ze znanym filmem. Jest też inny problem. Wybrani aktorzy powinni wiarygodnie zaistnieć jako zespół. Ważna jest chemia między nimi. Mam już swoje typy, ale obsadę do musicalu kompletuje się długo i mozolnie. Często do ostatniego dnia nie wiadomo kto zagra. Trzeba zgrać terminy, dogadać honoraria itp.

Tworzy pan ambitne musicale, które łączą rozrywkę i poważne treści. Co odkrył pan w scenariuszu filmu, na którego podstawie powstanie spektakl?

Za zabawną i lekką formą kryje się wątek tęsknoty Polski do wielkiego świata. Tekst w pierwszym odbiorze jest urokliwy, ale nie zawiera zbyt ważkiego przekazu. Patrząc głębiej da się jednak zauważyć, że w historii podupadającego teatrzyku rewiowego „Czerwony Młyn" pobrzmiewa echo aspiracji naszej kultury do europejskich salonów. Bankrutująca scena przywodzi również na myśl współczesny polski teatr borykający się z finansowymi problemami, poturbowany w starciu z kapitalizmem.

Wpisze pan spektakl w aktualną debatę na temat kłopotów budżetowych krajowych scen?

Tak daleko nie idę. Sam scenariusz wywołuje takie skojarzenia, ale nie zamierzam ich uwypuklać i tworzyć tzw. teatru zaangażowanego czy politycznego. Rozlatujący się budynek rewii – sypiący się sufit, odpadające klamki – dodaje do komicznej fabuły atmosferę kryzysu i rozpadu. Zrujnowana scena może stać się metaforą rozklekotanej Polski, oczywiście z lekkim przymrużeniem oka. Nawet w zabawnej opowieści o rewii może znaleźć inspirujące wątki.

Czy polska publiczność jest gotowa na musicale niebędące jedynie rozrywką?

Nie jest do tego przyzwyczajona. Staram się w nieinwazyjny sposób mówić o ważnych sprawach. W teatrze muzycznym mogę łączyć ludyczność z refleksją. Podążam za Gombrowiczem, piewcą kojarzenia niskich treści z wysokimi. Nobliwa forma spina i blokuje widza, poważny przekaz nie do końca do niego trafia. A gdy rozluźni się na pozornie lekkim i przyjemnym spektaklu, można z zaskoczenia pobudzić go do refleksji. W Polsce powstaje coraz więcej ambitnych musicali, ostatnio Jan Klata zrealizował „Jerry Springer: the Opera", wcześniej Michał Zadara wystawił „Operetkę". Muzyczny spektakl ma stworzyć też Agata Duda-Gracz.

Akcja filmu dzieje się w międzywojniu. Czy fascynuje pana tamten świat?

Tak. To był czas, gdy sztuka miała posmak skandalu i szaleństwa. Twórcy łamali tabu, eksperymentowali z formą. Wtedy rzeczywiście coś burzyli i wzbudzali kontrowersje. Dziś to rzadkość, bo kontrowersja jest normą. W „Hallo Szpicbródka" pobrzmiewa echo dawnego świata, gdzie w kawiarniach europejscy prowincjusze chcieli tworzyć nowe prądy artystyczne. Film wywoływał nostalgię za międzywojniem w czasach przaśnego PRL. Kiedy w 1978 roku wszedł do kin, miałem 11 lat. Pamiętam, że z rumieńcem na twarzy oglądałem na ekranie nagie piersi aktorek i miłosne historie. Ta opowieść ma w sobie dużo erotyzmu, który zamierzam oddać w spektaklu. Nie będzie to wcale takie łatwe –  nie chcę epatować nagością, ale pokazać seksualność ze smakiem.

Ale film to też historia kryminalna...

Tak. Główny bohater, kasiarz Fred Kampinos, postanawia kupić rewiowy teatr, aby przez jego piwnicę dostać się do pobliskiego banku. A policja depcze mu po piętach. Fascynuje i zarazem śmieszy mnie zaściankowa przestępczość – jest nie dość amerykańska, pozbawiona gangsterskiego romantyzmu w stylu Bonnie i Clyde.  I tu jest szansa, bo przecież jak ktoś obrywa w mordę,  to boli tak samo w Warszawie i w Chicago. Mam nadzieję, że z „Hallo Szpicbródka" uda się zrobić połączenie „Chicago" i „Moulin Rouge" w polskich warunkach. Zamierzamy stworzyć nowe muzyczne aranżacje do słynnych piosenek z filmu, takich jak „Schody" czy „Nogi roztańczone".

rozmawiał Tomasz Gromadka

Na początku maja odbył się pierwszy etap castingów do spektaklu. Trudno znaleźć aktorów, którzy sprostają rolom zagranym na ekranie przez Piotra Fronczewskiego czy Irenę Kwiatkowską?

Wojciech Kościelniak:

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"