Na początku maja odbył się pierwszy etap castingów do spektaklu. Trudno znaleźć aktorów, którzy sprostają rolom zagranym na ekranie przez Piotra Fronczewskiego czy Irenę Kwiatkowską?
Wojciech Kościelniak:
Oczywiście trudno - mówimy o legendach. Nasza inscenizacja powinna nie tylko być opowieścią samą w sobie, ale też dialogować ze znanym filmem. Jest też inny problem. Wybrani aktorzy powinni wiarygodnie zaistnieć jako zespół. Ważna jest chemia między nimi. Mam już swoje typy, ale obsadę do musicalu kompletuje się długo i mozolnie. Często do ostatniego dnia nie wiadomo kto zagra. Trzeba zgrać terminy, dogadać honoraria itp.
Tworzy pan ambitne musicale, które łączą rozrywkę i poważne treści. Co odkrył pan w scenariuszu filmu, na którego podstawie powstanie spektakl?
Za zabawną i lekką formą kryje się wątek tęsknoty Polski do wielkiego świata. Tekst w pierwszym odbiorze jest urokliwy, ale nie zawiera zbyt ważkiego przekazu. Patrząc głębiej da się jednak zauważyć, że w historii podupadającego teatrzyku rewiowego „Czerwony Młyn" pobrzmiewa echo aspiracji naszej kultury do europejskich salonów. Bankrutująca scena przywodzi również na myśl współczesny polski teatr borykający się z finansowymi problemami, poturbowany w starciu z kapitalizmem.