Pan w swoim filmie dramat rzymskiego dowódcy uwspółcześnił.
Szekspir był geniuszem, pokazał mechanizmy, które się nie zmieniają. Zarówno w zachowaniach ludzi, jak i w polityce. Jego tragedie przerażająco przystają do dzisiejszych czasów. Na świecie wciąż niemało jest tyranii i terroru. Ludzie wychodzą na ulice, toczą się bratobójcze walki. Kiedy na pierwszych stronach gazet zobaczyłem zdjęcia trumny Milosevica, od razu pomyślałem: to jest Koriolan. Ale akcja filmu równie dobrze mogłaby się dziać w Czeczenii, Libii, Afganistanie, Birmie, a może nawet w walczącej o niezawisłość Irlandii.
Koriolan to jeden z najbardziej kontrowersyjnych szekspirowskich bohaterów, mający przerażającą pogardę dla narodu.
To żołnierz, który kocha wojnę, ale też pozostaje wierny sobie. Mistrzostwo Szekspira polega i na tym, że widz zmienia do niego stosunek. Początkowo nie cierpi go za arogancję i pogardę dla innych, potem dostrzega jego waleczność, a wreszcie zagubienie. W relacjach z własną matką Koriolan jest niedorosłym chłopcem. Staje się postacią tragiczną.
Która rola była dla pana na planie trudniejsza – Koriolana czy reżysera?
Najtrudniejsze było ich pogodzenie. Jako reżyserowi niełatwo było mi znaleźć czas dla siebie jako aktora. Stale szedłem na kompromisy. Tworząc rolę, miałem ochotę dłużej nad jakąś sceną popracować, a reżyser, który we mnie siedział, krzyczał: „Szybko! Szybko! Gramy i przechodzimy do następnego ujęcia!".