Nic nie rozumiem.
– Jednostka umowna to w moskiewskim slangu dolar, a rozpiłować to właśnie podzielić się. W zamian za dotację miałam mu oddać połowę zysku. Wygoniłam go i tak się skończyła moja przygoda z publiczną kasą.
Jaka jest skala korupcji w kulturze?
– Finansowanie w Moskwie może być na papierze bardzo wysokie, ale ile dociera do ludzi kultury, tego nie wie nikt.
Kultura to jedna ze skrajnie skorumpowanych dziedzin. Urzędnik przyzna pieniądze na remont domu kultury, jak jego córka będzie prowadziła tam restaurację. Ale jest i tak, że odnowienie Teatru Wielkiego zostało sfinansowane przez koncerny prywatne. Musiały w ten sposób zapłacić za możliwość robienia interesów z państwem. A gdzie poszły pieniądze przeznaczone na remont w budżecie?
Ja nie dostałam nigdy ani grosza od państwa. Właściwie nie wiem, na czym polega wsparcie pisarza... Nie mogę sobie przypomnieć, na co w ogóle daje ono pieniądze. Już wiem... Olimpiada w Soczi w 2014 r.
Parę tygodni temu rozmawiałem z młodymi rosyjskimi artystami, którzy w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej pokazywali wystawę „Angry Birds". Przekonywali, że dziś głównym problemem dla inteligencji w Rosji nie jest Putin, ale szalenie konserwatywna cerkiew. Chcesz mieć wroga? Zadrzyj z hierarchami. Zgadza się pani?
– W zasadzie powinnam powiedzieć tak. Pięć lat temu odbył się proces artysty, który siekierą porąbał ikonę na wystawie „Ostrożnie, religia". Cerkiew wtedy przegięła, ścigając go po sądach, bo pokaz odbywał się w Muzeum Sacharowa, czyli na terytorium sztuki.
Z drugiej strony, kiedy artysta wprasza się sam do cerkwi, narusza jej terytorium, to z góry wie, w jakie gniazdo żmij wkłada rękę. I niech nie dziwi się, że potem boli. Wygłosiłeś swoje zdanie, dostałeś odpowiedź. Inna sprawa, że cerkiew wygrywała wszystkie sprawy, które wytaczała. Z jednej strony to niedopuszczalne, z drugiej mam wątpliwości, czy Pussy Riot są całkowicie bez winy. Wtargnęły do cerkwi i naprawdę mogły obrazić uczucia religijne modlących się tam staruszek.
Ale za to mają iść do więzienia?
– Oczywiście, że nie.
A pisarze, filmowcy wadzą się z cerkwią?
– Filmowcy? A kto by im dał pieniądze na taki film? Dzisiejsze ataki na cerkiew kojarzą się z prześladowaniami, jakich doświadczyła od komunistów. Ludzie więc odruchowo biorą stronę atakowanych popów.
Bohaterem pani wydanej właśnie w Polsce książki „Daniel Stein, tłumacz" jest duchowny. Polski Żyd, który przeszedł na katolicyzm, a potem organizował w Izraelu wspólnotę judeochrześcijańską.
– No ale przede wszystkim to Polak. Mam wrażenie, że opowiadam o waszym świętym, którego bardzo słabo znacie. Tak naprawdę nazywał się Daniel Oswald Rufeisen. Spotkałam go raz w 1992 r., jechał z Hajfy na Białoruś, gdzie urządzono spotkanie wszystkich osób, które zawdzięczają mu życie. Żyło jeszcze 300. Znałam już jego historię, od Aleksandra Mienia, prawosławnego duchownego żydowskiego pochodzenia, z którym bardzo się przyjaźniłam. Korespondowali ze sobą, poszukiwali prawdy poza dogmatami.
Podczas wojny Rufeisen dzięki sfałszowanym dokumentom zarabiał tłumaczeniem dla gestapo. Tam dotarła do niego nieoficjalna informacja o likwidacji getta w Mirze, wykorzystał ją i zorganizował masową ucieczkę Żydów. Ukrywany potem w klasztorze przez polskie zakonnice przeczytał Nowy Testament, uwierzył w Chrystusa, ochrzcił się. Do klasztoru karmelitów w Hajfie wyjechał w roku 1959, mając 37 lat. Zamieszkał w Izraelu, odprawiał msze po hebrajsku, ale za swój język ojczysty uważał polski.
Kogo pani gościła?
– Byłam przygotowana, że zobaczę charyzmatycznego duchownego. A przyszedł ktoś szalenie skromny, w starym powyciąganym swetrze. Jak wszedł, miałam wrażenie, ze zjawił się jeden z apostołów.
Parę lat później próbowałam tłumaczyć jego biografię na rosyjski i im bardziej ją czytałam, tym bardziej czegoś mi w niej brakowało. Poprosiłam autorkę, Amerykankę Nechamę Tec, czy mogę napisać rodzaj posłowia. Obraziła się i powiedziała, że jak coś mi się nie podoba, to mogę napisać swoją. I tak zrobiłam.
Dlaczego zmieniła pani nazwisko głównego bohatera?
– Tec bardzo dużo wiedziała o Rufeisenie, rozmawiała z nim, jego przyjaciółmi karmelitami, osobami, które ocalił podczas II wojny światowej. Wiele z tej książki zaczerpnęłam. Ale ona nie dostrzegła najważniejszego: że to święty. A jednak jak zaczęłam, paraliżowało mnie, że piszę o realnej postaci. Nie odważyłam się. Do tego doszły napięcia religijno--narodowościowe. Rufeisen łączył chrześcijaństwo z judaizmem. Miał kłopoty i z hierarchią katolicką, i z władzami żydowskimi, które odmówiły mu obywatelstwa. W tle pojawiły się pretensje, że niektóre z ocalonych osób spędziły okupację w klasztorach i zostały tam „przymusowo ochrzczone". Żeby się zdystansować od tych zarzutów, zmieniłam nazwisko głównego bohatera, ale zachowałam wierność faktom.
Byłam 20 razy w Izraelu. Spotkałam się z jego bratem, braćmi ze wspólnoty, księdzem, który przyszedł na jego miejsce.
Książka wyszła w 2006 r., czyli 14 lat po naszym spotkaniu.
Jak książka została przyjęta w Rosji?
– Pisałam ją jako prozę ambitną, niszową, a sprzedało się pół miliona egzemplarzy. Nie wyobrażałam sobie takiego sukcesu. Tym bardziej że w Rosji temat Holocaustu nie jest zbyt popularny, a nastroje antysemickie są wciąż żywe. Sporo ma tu do powiedzenia cerkiew. Nie mogę powiedzieć, że cierpi na antysemityzm, jak Kościół katolicki, ale przechył w stronę nacjonalizmu sprawia, że automatycznie piętnuje wszystkich innych. A to już jest w swej istocie postawa antychrześcijańskia.
To co z tymi spacerami?
– Co się tyczy moich prywatnych spacerów, to przyznam się, że przestałam lubić Moskwę. Za każdym razem, kiedy idę gdzieś pieszo, oznacza to dla mnie bolesne poznawanie miejsc, które już przestały istnieć. Na potęgę burzy się albo „poprawia się" starą dobrą architekturę. Nie wiadomo, co gorsze. Powstają budynki całkowicie pozbawione charakteru, stylu, osobowości, albo węzły komunikacyjne: ślimaki, skrzyżowania... To miasto właściwie staje się nieprzyjazne pieszym. Niestety, w sensie architektonicznym Moskwa przeżywa bardzo zły okres.
Ludmiła Ulicka jest pisarką, działaczką na rzecz praw człowieka. Urodziła się w 1943 r. w Baszkirii, gdzie jej rodzina została ewakuowana w czasie wojny. Jako pisarka zyskała rozgłos w roku 1992 opowiadaniem „Sonieczka", które w Rosji znalazło się na liście finalistów Nagrody Bookera. W marcu 2003 r. podpisała razem z innymi intelektualistami apel o zaprzestanie wojny w Czeczenii. Dwa lata temu ukazał się tom jej korespondencji z uwięzionym oligarchą Michaiłem Chodorkowskim. Na początku 2012 r. była jedną z założycielek Ligi Wyborców – organizacji walczącej o uczciwe wybory w Rosji. W Polsce ukazała się właśnie jej powieść „Daniel Stein, tłumacz" (Świat Książki).