W Hiszpanii mistrzem polskiego teatru jest Krystian Lupa, który prezentował tam swe polskie spektakle, a w ubiegłym roku wyreżyserował „Końcówkę" Becketta z José Luisem Gómezem, aktorem Almodóvara. Krzysztof Warlikowski dopiero zdobywa sobie tu publiczność i nie ma łatwego zadania. Promocją Polaka zajmuje się Gerard Mortier, który od lat wierzy w jego talent. Gdy ten słynny menedżer został szefem Teatro Real w Madrycie, natychmiast zaproponował mu współpracę. Tylko że sam jest tu człowiekiem z zewnątrz, dyrektorowanie zaś zaczął od walki z gustami hiszpańskiej publiczności. A w tym kraju, tak jak we Włoszech, widzowie nie lubią, gdy operę poddaje się inscenizacyjnym eksperymentom.
Rzym w college
Mortiera i Warlikowskiego łączy coś więcej niż artystyczna przyjaźń. Konsekwentnie kroczą swoją drogą, nie zważając na to, jak oceniają ich inni. Po „Królu Rogerze" Karola Szymanowskiego, który w Teatro Real podzielił publiczność, polski reżyser przygotował „Koronację Poppei" Claudia Monteverdiego. I ponownie madrycka widownia znalazła się w dwóch obozach: im głośniej jedni buczeli, tym z większym zapałem drudzy krzyczeli: brawo!
Kto zna teatr Warlikowskiego, w jego kolejnym spektaklu dostrzeże dobrze znane motywy, obsesje, chwyty. Barokową operę z akcją rozgrywającą się w Rzymie czasów Nerona zamienił w opowieść o świecie naznaczonym śmiercią. Wszyscy jesteśmy na nią skazani, ale nie trzeba jej specjalnie się bać. Wszechobecny strach jest motorem ludzkiego życia i on też podprowadza nas bezboleśnie ku śmierci.
Żeby zaś widz nie musiał mieć interpretacyjnych rozterek, wykładnię swojego teatru Warlikowski przekazał w specjalnie napisanym prologu, mającym formę wykładu w collegeu. Tak więc znów akcję umieścił w ulubionej przez niego amerykańskiej scenerii i w czasach, gdy w tej ojczyźnie kultury masowej zaczynają zanikać wartości dotychczas konstruujące świat człowieka.