Na pierwszy rzut oka przestrzeń festiwalu się nie zmieniła. Nawet we mgle można było trafić do tradycyjnie rozstawionych scen. Nowe atrakcje nie narzucały się, były dodatkiem dla ciekawych widzów.
Organizatorzy Open'era zaprosili artystów w dużej mierze „bezdomnych". Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Nowy Teatr Krzysztofa Warlikowskiego to dwie stołeczne instytucje, które mają tymczasowe siedziby. Muszą szukać sal i przestrzeni do prezentowania swej sztuki. Dlatego dostosowanie się do festiwalowych ram nie sprawiło im problemu, bo są przyzwyczajeni do zmiany warunków.
„Anioły w Ameryce" były niezwykle oblegane. Tylko pierwszego dnia wejście na spektakl Krzysztofa Warlikowskiego nie stanowiło dużego problemu (choć i tak był komplet widzów). W pozostałe dni trzeba było wykazać się cierpliwością i mieć szczęście, by zdobyć wejściówki. Niektórzy pomagali sobie, kserując je na kolorowo.
Dla wielu mieszkańców mniejszych ośrodków oddalonych od Warszawy była to wyjątkowa okazja do obejrzenia spektaklu sławnego reżysera. Ale zainteresowaniem cieszyło się także zaproszone przez Nowy Teatr brytyjsko-niemieckie przedstawienie „Before Your Very Eyes" autorstwa Gob Squad.
W porównaniu z „Aniołami" wystawa Muzeum Sztuki Nowoczesnej była nieco skromniejsza, ale dobrze trafiała w atmosferę festiwalu. We wnętrzu bunkra na ścianach z drewnianych płyt prezentowano różne formy artystycznego łączenia muzyki ze sztukami wizualnymi. Na telewizorach z dołączonymi słuchawkami można było obejrzeć prace Jonathana Horowitza, Wilhelma Sasnala czy Marka Leckeya, a także teledyski do utworów Sonic Youth czy PJ Harvey.