Reklama
Rozwiń
Reklama

Open’er 2012 dzięki wprowadzonym zmianom nabrał świeżości

Zmiany w programie Open’era nie okazały się rewolucyjne, a publiczność przyjęła je świetnie - pisze Marcin Kube z Gdyni

Aktualizacja: 09.07.2012 10:15 Publikacja: 09.07.2012 10:06

Marcus Mumford, lider brytyjskiej grupy Mumford & Sons na głównej estradzie festiwalu

Marcus Mumford, lider brytyjskiej grupy Mumford & Sons na głównej estradzie festiwalu

Foto: PAP

Na pierwszy rzut oka przestrzeń festiwalu się nie zmieniła. Nawet we mgle można było trafić do tradycyjnie rozstawionych scen. Nowe atrakcje nie narzucały się, były dodatkiem dla ciekawych widzów.

Organizatorzy Open'era zaprosili  artystów w dużej mierze „bezdomnych". Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Nowy Teatr Krzysztofa Warlikowskiego to dwie stołeczne instytucje, które mają tymczasowe siedziby. Muszą szukać sal i przestrzeni do prezentowania swej sztuki. Dlatego dostosowanie się do festiwalowych ram nie sprawiło im problemu, bo są przyzwyczajeni do zmiany warunków.

„Anioły w Ameryce" były niezwykle oblegane. Tylko pierwszego dnia wejście na spektakl Krzysztofa Warlikowskiego nie stanowiło dużego problemu (choć i tak był komplet widzów). W pozostałe dni trzeba było wykazać się cierpliwością i mieć szczęście, by zdobyć wejściówki. Niektórzy pomagali sobie, kserując je na kolorowo.

Dla wielu mieszkańców mniejszych ośrodków oddalonych od Warszawy była to wyjątkowa okazja do obejrzenia spektaklu  sławnego reżysera. Ale zainteresowaniem cieszyło się także zaproszone przez Nowy Teatr brytyjsko-niemieckie przedstawienie „Before Your Very Eyes" autorstwa Gob Squad.

W porównaniu z „Aniołami" wystawa Muzeum Sztuki Nowoczesnej była nieco skromniejsza, ale dobrze trafiała w atmosferę festiwalu. We wnętrzu bunkra na ścianach z drewnianych płyt prezentowano różne formy artystycznego łączenia muzyki ze sztukami wizualnymi. Na telewizorach z dołączonymi słuchawkami można było obejrzeć prace Jonathana Horowitza, Wilhelma Sasnala czy Marka Leckeya, a także teledyski do utworów Sonic Youth czy PJ Harvey.

Reklama
Reklama

Z kolei artystyczny totem Maurycego Gomulickiego jaskrawymi kolorami przyciągał wzrok jak błyskotka. Stał się ulubionym miejscem spotkań. To jedyne miejsce na terenie lotniska, gdzie żywa kolorystyka wygrywała ze zgniłozieloną trawą i błotem.

Festiwalowe kino zorganizowane przez Planete+ Doc Film Festiwal również radziło sobie przyzwoicie za sprawą dobrego zestawu filmów dokumentalnych.

Mimo zapowiedzi, że nie pojawi się tyle gwiazd co dawniej, ta edycja nie była uboższa pod względem muzycznym. Artyści byli różnorodni i każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Nie zabrakło gitarowych zespołów (The Kills, Franz Ferdinand), elektroniki (Orbital, Justice) i hip-hopu (Public Enemy, Łona Weber & The Pimps).

Były też muzyczne legendy New Order i The Cardigans oraz eksperymentalne projekty z muzyką klasyczną (Penderecki i Greenwood). Publiczności stawiło się nieco mniej niż rok temu. W pierwszych dniach szacowano spadek o 10 proc.

– Festiwal musi być odważny – mówił jego szef Mikołaj Ziółkowski na konferencji prasowej. Tegoroczny Open'er był nie tyle odważny, ile mądry. Dziś, gdy gwiazdy muzyczne występują nawet na drobnych imprezach, a festiwale wyrastają jak grzyby po deszczu, nie ma sensu ścigać się na przyciągających tłumy wykonawców.

Trzeba zaproponować coś więcej, co wykroczy ponad muzykę i da poczucie, że bierze się udział w czymś niecodziennym i wyjątkowym. Tylko patrzeć, jak inni pójdą tym śladem.

Kultura
Nagroda Turnera dla artystki w spektrum autyzmu. Dzięki Nnenie pęknie szklany sufit?
Kultura
Waldemar Dąbrowski znowu na czele Opery, tym razem w Szczecinie
Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama