Wisła - kraina niczyja

Przez lata Warszawa odwracała się od rzeki. Dziś życie wraca nad Wisłę, a artyści – na przykład kolektyw fotograficzny Sputnik w projekcie „Miejsce odległe" – inspirują się jej tajemniczą, ukrytą naturą

Publikacja: 26.08.2012 19:00

W Wiśle jako temacie dla sztuki tkwi pozorna łatwość. Jest blisko, tuż pod ręką, nie trzeba się tłuc na drugi koniec świata, by ją sfotografować. Ale przez to jakoś się ją lekceważy, odsuwa w czasie – zawsze będzie okazja, by ją „zrobić" – mówi Agnieszka Rayss.

Ją i czwórkę innych fotografów z kolektywu Sputnik na wycieczkę nad Wisłę namówiło Centrum Nauki Kopernik, samo leżące na 496. kilometrze wiślanego szlaku. Chodzili tam przez rok i powstały wspaniały album oraz wystawa „Miejsce odległe".

Jak pokazać przestrzeń, którą wszyscy znamy, wiemy, jak wygląda, leży w centrum miasta, lecz do niedawna była zbiorowo ignorowana? Bo i po co tam chodzić? Brudna woda, betonowe bulwary, ogródki z piwem i chaszcze tworzą mieszankę, którą lepiej omijać z daleka. Warszawa – miasto zapatrzone w rozwój i przyszłość – przez lata odwracała się od rzeki. Jednak teraz powoli wraca nad Wisłę – wysyp ciekawych miejsc z bogatym programem kulturalnym czy tłumy na leżakach o czymś świadczą. Rzeka wraca też jako temat, a może tworzywo sztuki. Projekt Sputnika nie jest jedyny.

Gruba Kaśka, pchacze, topielcy

– Fotografowałam proces, bez którego życie w mieście byłoby niemożliwe. Czerpiemy wodę z Wisły i oddajemy ją potem do rzeki. Gruba Kaśka, elektrownie na Żeraniu, Siekierkach, oczyszczalnia ścieków Czajka, burzowce – to maszynownie, które staramy się chować. Robiłam już zdjęcia wody i energii geotermalnej na Islandii. Tam to jest piękne, siedziałam w elektrowniach godzinami. U nas nie dba się o urodę tych miejsc – opowiada Rayss. Jej cykl nazywa się „Obieg zamknięty". – To tajemniczy proces, a przy tym dzięki niemu związek mieszkańca Warszawy z rzeką jest podstawowy, zyskuje wymiar fizyczny. Moim tematem jest więc wymiana między rzeką a miastem. Cykl związany z wodą. Starałam się nadać tym zdjęciom tajemniczy, mroczny charakter, bo cały proces pobierania i oddawania wody to sprawa, której nie jesteśmy do końca świadomi, a która dzieje się bardzo blisko.

– Ja trafiłem do ludzi, którzy wydobywają z rzeki śmierć: do nurków pracujących dla komisariatu policji rzecznej. Rzeka daje życie, ale też jest jego końcem – opowiada Rafał Milach, który serię swoich zdjęć nazwał „O człowieku, który skoczył z mostu". – Pokazuję przedmioty znalezione przy ludziach wyłowionych z rzeki, stół do sekcji zwłok topielców. Podobno jeden z nich skoczył do rzeki po tym, jak sterroryzował tramwaj, by ten zatrzymał się na środku mostu Poniatowskiego.

– Jestem warszawiakiem, który Wisły nie znał. Z Przemkiem Paskiem z fundacji Ja Wisła poszliśmy na spacer, opowiadał, pokazywał nabrzeża. To było olśnienie. Oglądaliśmy pozostałości dawnej świetności, okazało się, że nad Wisłą są ludzie, którzy tamte czasy pamiętają: Stefan pracował na pchaczu (niewielki statek, którego zadaniem jest m.in. pchanie barek, dopychanie statków do nabrzeża), był mechanikiem. Bogdan był rybakiem. Okres, kiedy żyła rzeka, przypada na czas, gdy obaj byli młodzi i aktywni. Dziś są opuszczeni, samotni, podobnie jak rzeka – wspomina Jan Brykczyński. – W ich opowieściach Wisła ożywa. Kiedyś na Czerniakowie była stocznia, w Porcie Żerańskim stały statki i można było przejść z jednego na drugi przez cały port. Był dworzec wodny. Dechy, tańce... Wisła była sposobem funkcjonowania grup społecznych, biznesu, transportu, który gdzieś znikł wraz ze stylem życia i wiedzą o nim.

Cykl Brykczyńskiego nosi tytuł „Mission Completed".

– Mnie brzeg Wisły służy jako studio fotograficzne. Zapraszam do niego mieszkańców Warszawy, by ich sportretować. Jako tło wykorzystuję naturalną scenerię – opowiada Adam Pańczuk, autor „Studia Wisła". – Gdy do zakładu fotografa przychodzi klient, robiący zdjęcia za dużo o nim nie wie, tak samo nie wiem i ja. Wisła na moich zdjęciach jest świadkiem czasów, w których żyję. Ludzie się zmieniają, a ona płynie i jest punktem odniesienia. Jak znajduję ludzi? Przypadkiem. W knajpie, czasem na ulicy. Jedną panią spotkałem przy Dworcu Wschodnim. Ma 74 lata, pochodzi z Tadżykistanu. 20 lat temu wyszła za mąż za Polaka. Spodobała mi się jej postawa życiowa: „Możesz żyć, gdzie chcesz, bylebyś był porządnym człowiekiem, to sobie poradzisz".

– Chodziło mi o pokazanie ludzi, którzy tak wtopili się w nadwiślańskie środowisko, że stali się jego częścią. Tak naturalną, że często trudną do odkrycia – opowiada Michał Łuczak, twórca projektu „Ekosystem". – Prawie cztery miesiące chodziłem po lesie, który porasta prawy brzeg Wisły, i przez długi czas nikogo nie spotykałem. Potem się okazywało, że mijałem ludzkie kryjówki, szałasy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jeden z moich bohaterów skrył się w nieczynnym kanale, musiałem chyba parę razy przejść nad jego głową, nie wiedząc, że tam jest. Fotografowałem osoby, które pracują nad Wisłą, czyszczą nabrzeże, ale też takie, które łowią tu ryby, mieszkają, ukrywają się przed miastem i innymi ludźmi. Dlatego oni – na co dzień niewidoczni dla niewprawnego oka – są tak, a nie inaczej pokazywani na moich zdjęciach. Trudno rozpoznać ich twarze. Nie opowiadam ich historii. Znam ich wiele, ale pozostaną tajemnicą, tak samo jak ci ludzie. Całe to miejsce jest niezwykłe: łęgowy las w środku miasta. Nieraz odnosiłem wrażenie, że gdybym złamał nogę i nie miał ze sobą telefonu, nikt by mnie w nim nie odnalazł, pomimo że wciąż słychać dźwięki miasta.

Bobry i butelki

Rok nad Wisłą spędziła Cecylia Malik, która na festiwal Przemiany spłynie do Warszawy kajakiem, by pokazać swój film „6 rzek".

– Kraków również zapomniał o swoich rzekach, nawet niewiele osób potrafi wymienić dopływy Wisły płynące przez miasto: Wilga, Rudawa, Dłubnia, Prądnik – opowiada Malik. – Kiedy płynęłam Prądnikiem, widziałam olchy wielkie jak dęby, bobry, łosie, aż natknęłam się na pięciometrową zaporę śmieci, głównie pustych butelek. Wrzuciłam zdjęcie na Facebooka i ktoś poradził mi, żebym zrobiła z nich łódkę.

Łódka powstała. Z najtańszych materiałów: butelek, sklejki i sznurka. A z nią cały projekt.

– Postanowiłam zbudować taką łupinkę, na jakiej podróżuje Calineczka, i nią przemierzyć wszystkie krakowskie rzeki. Pokazać, że 15 minut od centrum można przeżyć przygodę niemal baśniową. Czasami miałam wrażenie, że na Mount Evereście bywa dziennie więcej osób niż na rzece Wilga – mówi artystka. Za każdym razem wyruszała z granicy miasta, a kończyła, wpływając do Wisły. – To podróż po nieznanej stronie miasta. Przepływałam pod największymi arteriami komunikacyjnymi Krakowa, okazało się, że pod każdą z nich płynie rzeka, a ja, urodzona krakowianka, o tym nie wiedziałam. Odkryłam wyspę na Wiśle, a na niej zapomniane ogródki działkowe pracowników Nowej Huty. Czad!

Gdzie te wyspy?

Wisła jako „ziemia niczyja" jest idealnym tematem dla ambitnych architektów prześcigających się w pomysłach na odzyskanie rzeki dla miasta. Za urządzenie bulwarów od nowa, zmniejszenie dystansu między brzegami biorą się uznane nazwiska i studenci – chyba nie ma roku, by na Wydziale Architektury ktoś nie obronił pracy na ten temat. Gdyby oddać Wisłę młodym architektom, mielibyśmy już aleję Na Skarpie (Maciej Czeredys), a na niej Park Muzyki w Jazdowie (Małgorzata Benedek), a nawet wyspę (Nina Wójcicka) z żelbetu. Miałaby stanąć na wbitych w dno palach, na jakich opierają się mosty. Większość wyspy zająłby park, a w nim powstałby przeszklony budynek z kawiarnią, salą multimedialną i mediateką.

Pomysł z wyspą nie jest nowy. Pod koniec lat 80. wybitny polski urbanista i architekt Andrzej Kiciński rysował na planach wyspę, na której umieściłby muzea.

– Uważał, że Wisła jest na tyle szeroka, iż za bardzo dzieli miasto, przydałby się więc rodzaj łącznika – mówi Grzegorz Piątek, założyciel fundacji Centrum Architektury.

Wyspę zaprojektował też Jakub Szczęsny z grupy Centrala. To konstrukcja na beczkach, ma 13 m średnicy i miałaby stanąć blisko brzegu, by można było wejść na nią po kładce. Na platformie znajdowałyby się rowerki i bieżnie. Ćwicząc, obserwowalibyśmy, jak dzięki sile naszych mięśni pompowana i oczyszczana jest woda z Wisły, która wypływałaby już czysta w fontannie ulokowanej pośrodku, między przyrządami.

– Wyspa byłaby pięknym designerskim obiektem, ale też narzędziem propagandowym pokazującym, że niewielkim wysiłkiem możemy wspólnie coś zdziałać pozytywnego – mówi Szczęsny.

Rzeka na zielono

Woda wpłynęła w obszar sztuki w latach 70. na fali land artu, swoistej rebelii artystów znudzonych czterema ścianami galerii, ale też coraz większą komercjalizacją. Zaczęły się interwencje w pejzaż – wykopy, zalania, wykorzystanie naturalnych procesów (erozja, czynniki atmosferyczne) dla stworzenia działania lub obiektu o charakterze artystycznym. Marszandzi musieli być wściekli. Bo jak wycenić twórczość Any Mendiety? Rysowała sylwetki ludzkie naturalnej wielkości, w postaci obrysów: na piasku, na łące (wyrywając część roślin), na śniegu, układając je ze znalezionych kamieni. Obiekty te istniały często przez parę godzin, znikając w „naturalny" sposób, co było istotnym ich elementem.

W 1970 r. Robert Smithson wydzierżawił 10 akrów ziemi Wielkiego Słonego Jeziora w Utah. Z 6 tys. ton ziemi i kamienia usypał 500-metrową spiralną groblę, łączącą abstrakcyjną formę z kształtem prymitywnych morskich stworzeń.

Dziś land art jest już czystą rozrywką, a jego magiem został Olafur Eliasson. Artysta, który za pomocą nauki i technologii wykroił dla siebie kawałek boskich kompetencji, wprawiając w ruch siły natury i skłaniając światło, wodę, wiatr, zimno, a nawet horyzont do odgrywania spektakli inscenizowanych dla naszej przyjemności. W 2005 r. zbudował w nowojorskim porcie cztery sztuczne wodospady o wysokości blisko 40 m. Jeden z nich spadał z przęseł mostu Brooklińskiego. Kaskada, ogłuszający huk, chmura wodnego pyłu, potęga żywiołu. Przez to, że wodospady nie były naturalne, okazały się jeszcze ciekawsze od prawdziwych.

Do tworzenia tej sztuki potrzebna jest rozległa multidyscyplinarna wiedza, ale odbierać może ją każdy wyposażony w pięć zmysłów – tu nie chodzi o to, aby coś zrozumieć, lecz by poczuć i doświadczyć. Projekt „Green river series" (seria Zielona Rzeka) z 1998 r. polegał na rozpuszczeniu w kilku światowych rzekach (m.in. w Tokio, Los Angeles, Sztokholmie...) jaskrawego, fluorescencyjnego zielonego barwnika, który zmieniał zupełnie wygląd wody, nie wpływając jednak negatywnie na naturalny biosystem.

Ach, gdzie te bulwary

Europejskie miasta cenią sobie sąsiedztwo wody. Londyn kusi wielokilometrowymi bulwarami, które praktycznie nie pustoszeją przez całą dobę, mostem dla pieszych autorstwa Normana Fostera czy ogromnym diabelskim młynem nad Tamizą. W Kolonii nad Renem powstało olbrzymie Muzeum Sztuki Nowoczesnej (zresztą na tyłach gotyckiej katedry, jednej z najpiękniejszych w Europie), podobnie Bilbao umiejscowiło Muzeum Guggenheima, a przy nim stworzyło bulwary i most pieszy zaprojektowany przez Santiago Calatravę. W Warszawie na lewym brzegu ludzi od wody odcina sześć pasów Wisłostrady, a powstała już w III RP Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego nie ma nawet wejścia od strony Wisły. A jednak zaczęło się wielkie odzyskiwanie rzeki.

– Nie ma co się oszukiwać: Wisła ożyła na Euro 2012. Wiele klubów chciało zdążyć właśnie na tę imprezę. Już po mistrzostwach, a one dalej działają, program zaś, jaki mają, można nazwać ambitnym – mówi Izabela Rutkowska z Fundacji Form i Kształtów. – Poza tym młodzi animatorzy kultury mają już dość szarpania się z urzędnikami o lokale, pozwolenia, koncesje. Wisła to rodzaj krainy niczyjej, marginesu, miejsca pod latarnią, gdzie jest najciemniej. Tam nikomu się nie przeszkadza, można zejść urzędnikom i mieszkańcom z oczu i robić swoje.

Może też artystyczno-klubowe ożywienie nad Wisłą jest oznaką kryzysu finansowego. Coraz mniej osób stać na otwarcie lokalu na stałe, całorocznej imprezowni. Barka, wysypany na plaży piasek, dechy do tańczenia, leżaki – mają w sobie coś z partyzanckiego zajęcia pustostanu. Szybko można się wycofać, zaszyć w mieście.

Koniec marzeń o Wiśle

– Myślę, że żyliśmy mitycznym hasłem, jakie Stafan Starzyński rzucił w latach 30.: „Warszawa frontem do Wisły". Po 1989 r. czekaliśmy na jakąś spektakularną decyzję urbanistyczną, która odwróci to miasto w stronę rzeki – uważa Piątek. – Częściowe schowanie pod trawnikami Wisłostrady, powstanie BUW, Centrum Nauki Kopernik, mostu Świętokrzyskiego... To wszystko pomogło Wiśle, ale sytuacji nie zmieniło radykalnie na lepsze. I już nie zmieni. Warszawa ma dziś większe problemy niż kontakty z rzeką i potrzebniejsze wydatki niż np. dalsze chowanie Wisłostrady, choć w przyszłym roku rozpocznie się remont bulwarów. Musimy też przyjąć do wiadomości, że w naszym klimacie Wisła jest atrakcją sezonową. Przez pół roku z przechadzki po moście czy bulwarach nie ma większej przyjemności.

Wnioski? Może dotarło do nas, że Wisła nie potrzebuje już wielkich programów sanacyjnych. Że lepsza jest metoda małych kroków: miejskich akcji, animacji drobnej architektury, życia klubowego. Czyli wzięcia spraw w swoje ręce. Może dlatego powstały takie projekty jak „Miejsce odległe", „6 rzek", a knajpy takie jak Cud nad Wisłą, Barka czy Miasto Cypel żyją całą dobę.

Część wypowiedzi członków Sputnik Photos pochodzi z książki „Miejsce odległe".

W Wiśle jako temacie dla sztuki tkwi pozorna łatwość. Jest blisko, tuż pod ręką, nie trzeba się tłuc na drugi koniec świata, by ją sfotografować. Ale przez to jakoś się ją lekceważy, odsuwa w czasie – zawsze będzie okazja, by ją „zrobić" – mówi Agnieszka Rayss.

Ją i czwórkę innych fotografów z kolektywu Sputnik na wycieczkę nad Wisłę namówiło Centrum Nauki Kopernik, samo leżące na 496. kilometrze wiślanego szlaku. Chodzili tam przez rok i powstały wspaniały album oraz wystawa „Miejsce odległe".

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"