Czy współczesne biblioteki tak jak muzea staną się wielkimi domami kultury?
Publiczne już są, a właściwie zawsze powinny być. One muszą być otwarte dla wszystkich: starszych i młodszych, pracujących i tych bez pracy. Są często jedynym azylem społecznym w gminie, miejscem bezpłatnym, do którego można przyjść i bez tłumaczeń spędzić w nim czas. Można w niej nie tylko czytać książki, przeglądać gazety, ale też korzystać z Internetu, zamówić bilety, zapłacić rachunki, sprawdzić rozkład jazdy lub oferty pracy. Biblioteka jest jedynym miejscem edukacji dorosłych, w którym można nauczyć się za darmo korzystania z Internetu. Starsza pani, która ma wnuczkę za granicą, wpada, by bibliotekarz nauczył ją komunikacji przez Skype. Ta edukacyjna funkcja bibliotek nie skończy się na pokoleniu ludzi, którzy obecnie są starsi, wykluczeni ze świata cyfrowego. Jeżeli postęp techniczny będzie utrzymywał tempo, to dzisiejsze 20- i 30-latki za kilka dekad mogą być tak samo zagubione, jak teraz bywają ich rodzice i dziadkowie.
Biblioteka publiczna musi mieć książki, o których właśnie się mówi, wtedy jest atrakcyjna. Jak wypadamy na tle Europy?
W Polsce średni nakład książki to 2,5 tysiąca, beletrystyki – 4 tysiące, a bibliotek jest ponad 30 tysięcy. Według naszych statystyk w 2011 roku średnia zakupu nowości wyniosła 7,2 wolumina na 100 mieszkańców. Średnia w Europie to 25, w Danii – ponad 30, a w Estonii – 36. A to oznacza, że polskie biblioteki w większości tylko wymieniają zaczytane lektury szkolne. Samorządy muszą skorzystać z dobrego przykładu MKiDN i zacząć dbać o biblioteki.
A co z takimi molochami jak BN?