Wiadomo było, że Clapton wyda płytę w marcu, ale tryb jej publikacji wszystkich zaskoczył. O amerykańskiej dacie - 12 marca, poinformował na swoim portalu. Zanim CD ukaże się nakładem rodzinnej firmy Bushbranch, nagrań można słuchać za darmo na stronie internetowej. Do limitowanej wersji, przygotowanej tylko w tysiącu egzemplarzy (cena 45 dolarów) dołączona będzie karta USB z bonusem „No Sympathy".
Stare, ale jare
Najnowsza płyta nie jest tak rewelacyjna jak poprzednia "Eric Clapton" z 2010 r., ale trzyma klasę. Czuć, że została przygotowana na luzie. Muzyk okrzyknięty w latach 60. bogiem, nie zamierza się z nikim ścigać. Nawet z samym sobą. Najwięcej o albumie mówi okładka: urodzony w 1945 r. gitarzysta nie wystylizował się na młodzieniaszka, a wręcz eksponuje swój wiek senioralny poprzez siwy zarost. Generalnie mało przypomina siebie. Efekt ten współtworzy ujęcie z żabiej perspektywy, okulary na oczach i letni kapelusz, przysłaniający piękne palmy w tle. Tytuł można przetłumaczyć jako „Stare uderzenie", ale też „Uderzenie starości". To z kolei tłumaczy wybór repertuaru. Jak wiadomo, Clapton nie jest najpłodniejszym kompozytorem na świecie, i, tak jak na wcześniejszych dwudziestu studyjnych albumach, z upodobaniem sięgnął po standardy, których słuchał w dzieciństwie i młodości — po to by zagrać je w nowych wersjach. Ale dwie piosenki są premierowe. To najżywsza na płycie kompozycja „Gotta Get Over" zagrana z towarzyszeniem Steviego Winwooda na organach Hammonda, z brzmieniem gitary, jaki muzyk wypracował na płycie „Journeyman". Utwór jest dynamiczny i przebojowy, wykonany z dużym udziałem żeńskiego, mocno śpiewającego chórku, w którym główną rolę gra Chaka Khan, a także jej głośny, perlisty śmiech.
Trzy córeczki
„Every Little Thing" zaczyna się w poruszającym, melancholijnym stylu, przypominając okres Derek and The Dominos i gitarowe zagrywki George'a Harrisona, przełamane radośniejszym, reaggowym refrenem i ujmującym finałem. Słodko zinterpretowały go córki muzyka — Sophie, Julie i Ella. Dostaliśmy piosenkę o skomplikowanych losach muzyka i miłości obecnej żony Melii, która pozwoliła odnaleźć się Erikowi w życiu. Pewnie z myślą o niej zaśpiewał też nową, reagge'owa wersję bluesa Taj Mahala „Further On Down The Road", która rozpoczyna album. W klimacie reagge wykonane są też „Till Your Well Runs Dry" Petera Tosha i „You Are One And Only Man" Otisa Reddinga.
Paul w duecie
Najbardziej stylowo na płycie brzmi "Our Love Is Here To Stay" Gerschwina, pełen dystynkcji blues nagrany z towarzyszeniem instrumentów smyczkowych i delikatnym dodatkiem countrowych dźwięków, a także utrzymane w tej samej tonacji, ale jeszcze bardziej wzruszająco zaśpiewane "The Folks Who Live On The Hill" Jerome'a Kern-Oscara Hammersteina. Podniosłą formę otrzymała również kompozycja zmarłego przedwcześnie Gary'ego Moore'a „Still Got The Blues". Eric zagrał na gitarze akustycznej, oddając pierwsze miejsce minorowej, pogrzebowej partii organów Steviego Winwooda. Przyznam się szczerze, że wolę żywiołowy oryginał, ale może Clapton, zamiast popisywać się, chciał pokłonić się przed młodszym kolegą. W zaskakującej, countrowej aranżacji otrzymaliśmy "Born To Lose" m. in. z repertuaru Raya Charlesa — z partiami łkającej gitary. Wśród najlepszych kompozycji jest na pewno delikatny "Angel" z udziałem kompozytora JJ Cale'a, krążący wokół klimatów calypso, a także regtime'owe "All of Me", w którym śpiewa rytmicznie i gra na basie sir Paul McCartney.
Łódzki koncert
A już 7 czerwca Clapton przyjedzie do Polski, by zagrać jedyny koncert w łódzkiej Atlas Arenie. Będzie to jego trzecia wizyta w naszym kraju, po występie w Gdyni w 2008 r. oraz po koncertach w 1979 r., kiedy w Katowicach doszło do zamieszek, zniszczono sprzęt muzyka i zarzekał się, że nigdy do nas już nie wróci. Jacek Cieślak