Lasse Hallström nakręcił Hipnotyzera

Po latach sukcesów w Hollywood reżyser ?Lasse Hallström wrócił do rodzinnej Szwecji. Nakręcił ?intrygujący mroczny thriller "Hipnotyzer" – pisze Barbara Hollender

Aktualizacja: 18.05.2013 02:32 Publikacja: 17.05.2013 17:21

"Hipnotyzer"

"Hipnotyzer"

Foto: kino świat

- Świetnie czuję się w Ameryce, ale brakuje mi tradycji i kultury europejskiej, kolorów Szwecji, jej surowych krajobrazów, zapachów, dźwięków, brakuje mi brzóz, których gałęzie rozwiewa wiatr – mówił mi Lasse Hallström, gdy spotkaliśmy się w Berlinie po premierze jego filmu, „Czekolady".

Zobacz galerię zdjęć

„Hipnotyzer", który właśnie wchodzi na polskie ekrany, to jego powrót do Sztokholmu, po 25 latach spędzonych w Stanach Zjednoczonych. Ale nie do „kolorów, zapachów i gałęzi brzóz". Szwedzki film Hallströma jest ekranizacją bestsellerowej powieści Larsa Keplera (w rzeczywistości pary pisarzy Alexandra Ahndorila i Alexandry Coelho Ahndoril) – mrocznym thrillerem pozbawionym światła i jakichkolwiek jasnych barw.

Już w pierwszej scenie jesteśmy świadkami przerażającego morderstwa. Najpierw od ciosu nożem ginie mężczyzna w sali gimnastycznej, potem ktoś w bestialski sposób atakuje jego rodzinę w domu. Syn w śpiączce ląduje w szpitalu. Jest jedynym świadkiem tego, co się stało. Detektyw prowadzący śledztwo chce nakłonić dawnego kolegę, by metodą hipnozy wydobył z chłopca wspomnienie tragicznego dnia.

Intryga jest zawikłana, akcja ma kilka nieoczekiwanych zwrotów, ale – jak to u Hallströma – najważniejsi są bohaterowie. To galeria głęboko niestereotypowych charakterów, ludzi borykających się z własnym życiem i własnymi niemożnościami. Wśród nich jest tytułowy hipnotyzer przeżywający małżeński konflikt, mężczyzna przegrany, uzależniony od pigułek nasennych. Facet, który nie potrafi się uśmiechać, ponury, podobnie zresztą jak inne postacie w tym filmie. I jak Sztokholm – smutny, brzydki i szary. Ale może właśnie ten mrok jest największą siłą skandynawskich kryminałów. A Hallström doskonale czuje północnoeuropejskie nastroje. Urodził się w Sztokholmie, w 1946 roku. Ojciec, filmowiec amator, zaraził go miłością do kina.

Trzyminutową etiudę „Thriller" Lasse zrealizował już jako dziesięciolatek, w szkole średniej był już pracownikiem szwedzkiej telewizji. Filmem fabularnym zadebiutował w 1976 roku, potem zekranizował m.in. dwie części „Dzieci z Bullerbyn".

Rozgłos międzynarodowy przyniosło mu dziesięć lat później „Moje pieskie życie", w którym z wielką wrażliwością opisał przeżycia dwunastoletniego chłopca. Film dostał dwie nominacje do Oscara – za scenariusz i reżyserię, a Hallström przeniósł się za ocean.

– W Stanach nie zdradziłem swojego stylu – mówi. – Nie chciałem zamienić się w rzemieślnika tłukącego odcinki seriali. Zwolniłem tempo pracy, wiele lat czekałem na właściwe teksty. Ale w 1993 roku znów był sławny – zrealizował kultowy już dzisiaj film „Co gryzie Gilberta Grape'a?", gdzie rewelacyjną kreację stworzył młodziutki Leonardo DiCaprio. Znakomite recenzje i dwa Oscary (choć dla samego Hallströma tylko nominację) zgarnęła jego adaptacja „Regulaminu tłoczni win" Johna Irvinga (polski tytuł: „Wbrew regułom") – obraz pełen zadumy nad losem, poszanowania ludzkiej godności i tolerancji.

Lasse Hallström ma mocną pozycję na amerykańskim rynku. Jego „Czekolada" (5 nominacji do Oscarów) była historią kobiety, która zjawia się z małą córką w spokojnym miasteczku i otwiera cukiernię z czekoladkami. Wyrabia je według starych indiańskich przepisów. To przypowieść o prawie do inności, o nietolerancji i tęsknocie za uczuciem. A także o tym, jak człowiek może stawić czoła przesądom, zmienić innych, wnieść w ich życie nowe wartości.

W „Kronikach portowych" mężczyzna, który po śmierci żony zostaje na świecie z małą córeczką, postanawia wrócić do zapomnianej ziemi przodków – surowej i groźnej Nowej Fund landii. A dla „Casanovy" Hallström wybrał formę komedii.

– To był człowiek niewiele mający wspólnego ze współczesnymi yuppies, którzy żyją szybko, a pod koniec tygodnia w nocnych klubach zaliczają kolejne podboje – tłumaczył. – On poświęcał kobietom czas, szanował je, rozumiał. Ale jednocześnie próbowałem sportretować człowieka, który zmęczony dotychczasowym trybem życia próbuje zacząć wszystko od nowa.

Hallström tęskni za E uropą, ale kocha też Nowy Jork. I lubi pracować w Ameryce. – Nauczyłem się znacznie bardziej cenić upodobania widzów – przyznaje. – Czekam na pierwsze pokazy, jestem ciekawy, jak reagują na film. Widząc w reakcjach publiczności coś niepokojącego, jestem gotowy raz jeszcze zasiąść do stołu montażowego.

W filmach Hallströma rozkwitali aktorzy: Leonardo DiCaprio, Juliette Binoche, Heath Ledger – nieznany wówczas chłopak, w którym on zobaczył swojego Casanovę. Z żoną, aktorką Leną Olin po raz pierwszy spotkał się w pracy na planie „Czekolady".

– Właściwie nie ja ją obsadziłem, lecz Harvey Weinstein, szef Miramaksu – przyznaje. – Ale to było fantastyczne przeżycie. Odkryłem w żonie wspaniałą profesjonalistkę.

Teraz Olin zagrała w „Hipnotyzerze". W rodzinnej Szwecji. – Moje dzieci wrosły w Amerykę, ale wciąż myślę o powrocie na stałe do Europy. Jak znów zamieszkam w ojczyźnie, będę namiętnie zbierał grzyby. Uwielbiam to zajęcie – śmieje się Lasse Hallström.

Wydaje się jednak, że perspektywa grzybobrania nie jest bliska. Kolejny, po „Hipnotyzerze", film – romans „Safe Heaven" – zrealizował w Stanach. Europa musi jeszcze na niego poczekać.

 

- Świetnie czuję się w Ameryce, ale brakuje mi tradycji i kultury europejskiej, kolorów Szwecji, jej surowych krajobrazów, zapachów, dźwięków, brakuje mi brzóz, których gałęzie rozwiewa wiatr – mówił mi Lasse Hallström, gdy spotkaliśmy się w Berlinie po premierze jego filmu, „Czekolady".

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem