Czego możemy się spodziewać po pana nowej premierze, gdy w jednym wieczorze połączy pan utrzymane w baśniowym klimacie jednoaktówki Piotra Czajkowskiego i Béli Bartóka: „Jolantę" i „Zamek Sinobrodego"? Obie można interpretować jako rzecz o jasnych i mrocznych stronach erotycznego przekroczenia.
Mariusz Treliński:
Baśń pozostawia przestrzeń dla tajemnicy, nieokreśloności. Przeglądają się w niej kolejne epoki. W moich poszukiwaniach inspiruję się książką „Cudowne
i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni" Bruno Bettelheima. O „Jolancie" niesłusznie się mówi, że to beztroska bajka. Czajkowski pisał utwór w bardzo trudnym momencie swojego życia. Został oskarżony publicznie o homoseksualizm, odbywał się nad nim sąd. To nie jest aura, w której komponuje się idylliczne historie. Dla mnie głównym tematem jest odszczepienie, alienacja, tęsknota. Ale jest tam też inicjacja seksualna. Tak jak w wielu baśniach, które traktuję bardzo serio, rodzic – najczęściej zazdrosny ojciec – separuje dziecko od złego świata, chcąc je zachować tylko dla siebie. Często tym miejscem odseparowania jest falliczna wieża. Jednak natura upomina się o młodego człowieka. W „Jolancie" młoda dziewczyna żyje w więzieniu stworzonym przez ojca. W „Zamku Sinobrodego" w mojej interpretacji główna bohaterka, dążąca do związku z dominującym starszym mężczyzną, de facto powraca po latach do typu relacji, jaką miała z ojcem.
A co z formą spektaklu?