Sławę przyniósł mu utwór "4'33'", w trakcie którego nie pada ani jeden dźwięk. Sprowokował on - co oczywiste - dyskusję na temat granic muzyki.
- Sztuka i muzyka współczesna powinny otworzyć ludzi na piękno, którego nie byli do tej pory świadomi. W przypadku muzyki jest to hałas - mówi w filmie Cage. - W muzyce można wykorzystać każdy dźwięk.
Zrealizowany w ubiegłym roku film Allana Millera i Paula Smaczny, pokazuje amerykańskiego kompozytora jako twórcę, który w dźwiękach szukał sposobu wyrażenia bliskiej mu filozofii Wschodu. Co ciekawe - nie lubił improwizacji i bardzo skrupulatnie pilnował partytury. Nie było to łatwe, bo zazwyczaj partytura nie była podzielona na takty, a nawet - jak pokazuje film - bywały do niej dołączone mapki i opis wykonania dźwięków...
Watermusic, którą chętnie praktykował Cage, była czymś w rodzaju pokazu odgłosów jakie można wydobyć z wody przelewanej na różne sposoby. Archiwalny fragment zamieszczony w filmie pokazuje scenę, po której Cage krząta się między fortepianem, konewką, wanienką, dzbankiem, gumowymi kaczuszkami... Fortepiany używane do komponowania i wykonywania tej muzyki też nie były zwyczajne. Cage preparował je według własnego pomysłu, czy może raczej potrzeby. Przygotowanie instrumentu polegało na umieszczeniu w nim takich przedmiotów jak: śrubki, gumki do ścierania ołówka, monety, karty do gry. Każdy przedmiot miał określone miejsce. Potem kompozytor zaczął jeszcze stosować czynnik losowy w kompozycji, czyli rzucał monetami według zasad określonych przez księgę przemian - I Cing.
Cage, któremu początkowo przyglądano się sceptycznie, stopniowo zyskiwał uznanie krytyków i słuchaczy. W latach 40. i 50. ubiegłego wieku występował w słynnej nowojorskiej MoMa z utworami na perkusję i fortepian preparowany. W 1960 roku jego muzyka była już popularna i zaczął nawet pracować na wyłączność dla jednego z amerykańskich wydawnictw muzycznych. Obecnie jest ponoć najlepiej sprzedającym się amerykańskim kompozytorem.