Kilka dni temu w Karyntii przy granicy ze Słowenią i Włochami schwytano kangura, który włóczył się po wiejskiej okolicy. Nie wiadomo jak tam trafił, mimo apeli policji nie głosił się jego właściciel, choć zwierzę jest oswojone i specjalnie nie boi się ludzi. Charlie - jak kangura nazwali Austriacy - dał się złapać na przynętę, którą okazała się brzoskwinia.

To jednak nie jedyny ostatnio przypadek grasowania kangurów pod Alpami. W maju Josef Hoffmaier, mieszkaniec Handenbergu przeżył szok, gdy na autostradzie zderzył się z dużym zwierzęciem. Był przekonany, że to sarna, ale po bliższym przyjrzeniu się martwej ofierze wypadku odkrył, że niechcący zabił... kangura. Nie wiadomo skąd się tam wziął, nikt nie zgłosił się na apel policji. Na pewno nie było to zwierzę z prywatnej hodowli w Ottenschlag, bowiem dwa kangury, które uciekły prywatnemu hodowcy zostały odnalezione żywe.

Przypadki ucieczki egzotycznych zwierząt zdarzają się coraz częściej w związku z modą na "oryginalne" zwierzęta domowe. Często zdarza się jednak, że kierujący się snobizmem właściciele nie potrafią obchodzić się ze swoimi pupilami, albo zwyczajnie znudziła się im początkowa atrakcja. Zapewne z takich właśnie powodów ktoś podrzucił prawie dwumetrowego aligatora przed gabinetem wiejskiego weterynarza na zachodnich Węgrzech. Zwierze trafiło do ogrodu zoologicznego.