Lech Janerka sam o sobie mówi przewrotnie, że jest „świętą krową" polskiego rocka. Płyty wydaje rzadko. Ostatnią – „Plagiaty" – opublikował 14 lat temu z kompozycjami stworzonymi w młodości. W pełni premierowy album „Fiu fiu..." ukazał się w 2002 r.
Koncertuje również sporadycznie. Wywiadów udziela od niechcenia. Żyje od dekad we wrocławskim bloku z tą samą żoną Bożeną – z dala od blichtru i splendorów rodzimego show-biznesu, nie zmieniając się specjalnie. Teraz zaczyna przerywać milczenie.
Na płycie-hołdzie „Janerka na basy i głosy" pojawia się premierowy utwór Lecha. „Pili" to muzyczna miniaturka, na której basista bawi się słowem, ale też łamie reguły płyty. Jak głosi tytuł krążka, zawarte na nim kompozycje opracowane są tylko na basy i głosy, czyli główny oręż Janerki. Tymczasem artyście towarzyszy żona Bożena na wiolonczeli, zaś sam Lech gra na gitarze akustycznej. Cóż: „święta krowa" może wszystko!
W „Pili" Janerka bohaterem czyni jednego z artystów kłaniających mu się na płycie, czyli poetę Marcina Świetlickiego. Zaś lider krakowskich Świetlików w utworze „Klus Mitroh" wzniósł się na wyżyny, czyniąc z klasycznej kompozycji utwór bliski macierzystej formacji, ale też nie pozbawiając jej oryginalnego sznytu.
Można odnieść wrażenie, że poeta wyrzucając z siebie: „...goni nas lukratywny wieprz. I wszystkim życzymy źle nam z oczu patrzy" spłaca dług zaciągnięty u Janerki. Nie byłoby przecież scenicznego Świetlickiego bez Janerki właśnie.