– Chcieliśmy oddać głos jak najwcześniej, by uniknąć kolejek – mówi pani Maria mieszkająca w Londynie od 11 lat. Do konsulatu wraz z rodziną wybrała się już o 8 rano. – Nawet wtedy ludzi było sporo. Przy urnie, jak w każdych wyborach, zrobiła sobie pamiątkowe zdjęcie.
W Wielkiej Brytanii w 20 komisjach na wybory zarejestrowało się ponad 1700 osób. Choć to niewielka część mieszkających tam Polaków, ambasada i konsulat w Londynie były oblężone. Po południu w kolejkach stało nawet kilkuset oczekujących, wśród nich Kazimierz Marcinkiewicz. Wielu narzekało na złą organizację wyborów.
„Kampania wyborcza zachęcała do głosowania, ale otworzono trzy punkty wyborcze. Wiele osób czekających, podobnie jak ja po dwie – trzy godziny, dowiadywało się w środku ambasady, że stoją w złej kolejce, choć tu ich skierowano w potwierdzeniu e-mailowym” – napisał w liście do „Rz” Paweł Klasa.
Joanna Augustyniak i Grzegorz Ossowski z Dublina próbowali oddać głosy. Bezskutecznie. „Pojechaliśmy do punktu wyborczego dwa razy, ale nie oddaliśmy głosów. To, co się tam dzieje, to skandal. Przed południem w kolejce stało kilkaset osób, wieczorem już kilka tysięcy”. Punkty wyborcze podzielono alfabetycznie, dlatego pani Joanna i pan Grzegorz, których nazwiska zaczynają się na inną literę, musieliby stać w różnych kolejkach.
Oburzony organizacją wyborów w Edynburgu był z kolei Marian Czabajski: „Przynajmniej jedna trzecia wyborców odeszła z niesmakiem, widząc kilometrową kolejkę do głosowania” – napisał w liście do „Rz”. Rekordową frekwencję odnotowano też w USA i Kanadzie. Do urn w niektórych okręgach poszło ponad 90 proc. uprawnionych.