Kobieta jest w Niemczech podejrzana o uprowadzenie i wywiezienie do Polski czteroletniego syna. Gdy 8 stycznia pojawiła się w krakowskim sądzie rodzinnym, gdzie walczy o prawa do dziecka, zatrzymali ją policjanci jako ściganą europejskim nakazem aresztowania wydanym w Niemczech. Prokuratura po przesłuchaniu zwolniła ją jednak do domu i wystąpiła do sądu o odmowę wydania Polki do Niemiec.
Wczoraj sąd przychylił się do tego wniosku. Stwierdził, że Beata Mosebach w świetle naszego prawa nie popełniła przestępstwa, bo zabierając dziecko, nie miała ograniczonych ani odebranych praw rodzicielskich. W uzasadnieniu podkreślił, że polskiego obywatela można przekazać innemu państwu tylko wtedy, gdy zarzucany mu czyn jest karany i w Polsce, i w kraju, który o wydanie występuje.
– Beata bardzo się cieszy ze sprawiedliwego orzeczenia sądu, który nie uległ żądaniom władz niemieckich – mówi „Rz” jej kuzynka Agnieszka Kołodziejczyk.
42-letnia Polka, której historię „Rz” opisywała w listopadzie 2008 r., ukrywa się z Jasiem w Polsce od ponad roku. W październiku 2007 r. jej mąż Niemiec wyprowadził się z ich berlińskiego mieszkania, zabierając syna. Tamtejszy sąd uznał, że Jaś tymczasowo ma mieszkać z ojcem. Matka mogła go widywać tylko w wyznaczonych godzinach. Zdesperowana kobieta „porwała” więc własnego syna i wyjechała z nim do Polski.
We wrześniu 2008 r. krakowski sąd rodzinny nakazał wydanie dziecka ojcu. Matka się nie poddaje. Zaskarżyła tę decyzję. Wkrótce posiedzenie odwoławcze, na którym sąd rodzinny ostatecznie zdecyduje, czy wydać chłopca ojcu.