To kwintesencja tego, z czym mamy do czynienia od wielu lat. Polacy nie lubią polityki i polityków, więc ci próbują im wmówić, że nie mają z nią nic wspólnego. Dlatego lokalni politycy wymyślili sobie kryptonim "samorządowcy" i twierdzą, że się polityką nie zajmują. To działa, bo wielu z nich jest wybieranych od wielu lat.
Ale w przypadku PO takie stwierdzenie jest wyjątkowo absurdalne, bo to w końcu ta partia sprawuje dziś niemal absolutną władzę w Polsce i kreuje politykę. I to jej stratedzy postanowili prowadzić centralnie sterowaną kampanię samorządową, narzucając swoim kandydatom, co mają mówić, jakie mieć plakaty itp.
[b]PiS przyjął inną strategię. Jarosław Kaczyński krytykował na konwencji neoliberalizm, mówił o republikanizmie, samorząd zszedł na dalszy plan. [/b]
Chyba tylko prezes PiS wie, co chce taką strategią osiągnąć. Na pewno nie pomoże to kandydatom samorządowym PiS. Raczej nie będą dyskutować z wyborcami o neoliberalizmie, tylko o sprawach bardziej przyziemnych. Dla PiS wybory samorządowe nigdy nie były priorytetem. Liczy się walka o parlament. Tak było w 2006 r., gdy twarzami kampanii samorządowej PiS byli Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro, a toczyła się ona wokół tematów ogólnopolskich. Wybory samorządowe są tylko okazją, by się policzyć i przygotować do właściwej walki.
[b]SLD też stawia na ogólnopolskie tematy. W kampanii chce się spierać m.in. o in vitro czy krytykować Kościół. [/b]
Robi to od wielu lat i specjalnych sukcesów to nie przyniosło. Co prawda, ostatnio zmienił się klimat wokół tych spraw, m.in. w wyniku sporu o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Ale nie sądzę, żeby te tematy pomogły SLD zdobyć więcej niż kilka dodatkowych punktów procentowych. A mogą też zaszkodzić.